Wydarzenia Halsowanie U Bezana Żaglokultura Żaglopodróże Sylwetki
Debiuty Korespondenci Galeria Pogoria Linki Home

 

 

 

London Boat Show o rozmiarach ciasne M.

 

Londyn 11.01.2011.

 

 

 

Wszystko jest zdecydowanie mniejsze. Mniejsze stoiska, mniej wystawców, mniej ofert. Spostrzegłem tylko kilka nowości konstrukcyjnych. Poważne zachwianie się branży nautycznej jest głęboko widoczne na tegorocznej wystawie w Londynie. Najłatwiej było by się pokusić, o uszczypliwą krytykę i polską zawistną złośliwość. Ot tak dowalić, że im też nie idzie! Ja jednak postaram się o wyważoną i obiektywną ocenę tegorocznej edycji London Boat Show. Mając, bowiem porównanie do poprzednich wystaw i znając obecne realia życia w Anglii, czuję się do tego zobowiązany.

Na wstępie należy się organizatorom ukłon, że wystawa się odbyła. W dobie kryzysu i powszechnych cięć wszystkiego, na pewno nie było to łatwe.

 

 

Podniesienie podatku VAT, skaczące ceny i zamrożone płace zmuszają do oszczędności. Dotyczy to każdego indywidualnego człowieka i zmusza do bardzo racjonalnego gospodarowania zasobami kurczących się dochodów. Normalną rzeczą jest, że w pierwszej kolejności rezygnujemy z przyjemności. Odbija się to na kulturze, nie chodzimy do kin, teatrów, nie kupujemy książek. Dotyczy to oczywiście i hobbystycznej sfery naszej egzystencji. Od dawna wiadomo, że łódkę kupuje ten, któremu się „przelewa”. To na takich ludziach bazowała branża nautyczna, o czym już poprzednio pisałem. Mariny stawały się coraz bardziej eleganckie, lepiej wyposażone i przesadnie drogie. Jachtowy serwis zdominowany został przez kilka światowych firm, które oferując wysoki standard, niebotyczne wywindowały ceny usług. Żeglarstwo stało się niesłychanie drogie, z uwagi na te wszystkie około-żeglugowe haracze. Pierwszy podniósł tą kwestię wracający z rejsu w roku ubiegłym Jurek Knabe. Koszty rejsu, to już nie sam jacht, jedzenie, paliwo. Niestety ludzi, którzy są zdolni do poniesienia tych wszystkich dodatkowych kosztów jest w obecnym, ciężkim czasie coraz mniej. To automatycznie wpływa na obroty branży nautycznej. W rezultacie mamy mniejszą opłacalność i dochodowość wodniackiego przemysłu. Należy dodać, że te kilka lat hossy gloryfikowało kasę i ludzi z kasą. Firmy w nosie miały żeglarzy hobbystów, kluby szkoleniowo-wychowawcze, słowem prawdziwych miłośników morza i wiatru. Liczył się zysk, a zysk dawała obsługa snobów, którzy chcieli szpanować swoimi eleganckimi, błyszczącymi jachtami, stojącymi w luksusowych marinach. To w tym kierunku poszedł przemysł i dostał po głowie, a raczej po kieszeni. Mam nadzieje, że coś dobrego z tego wyniknie.

 

 

Wprawdzie na stoiskach utrzymały się jeszcze pozostałości po przesadnym przepychu, ale widać inny zdecydowanie pozytywny nurt kreowany przez tegoroczne targi London Boat Show.

 

Organizatorzy i sami wystawcy zaczynają stawiać na indywidualnych pasjonatów różnorakich dziedzin wodnego szaleństwa. Namnożyło się stoisk z deskami surfingowymi plus z modnym obecnie kit surfingiem. Kolorowe wykończenia, ciekawe wzornictwo, różnoraki osprzęt.

 

 

Bardzo ciekawie przedstawia się również oferta dla kajakarzy i miłośników kanadyjek. Sporo było też różnorakich konstrukcji, składanych łódek. Trend ten przewidywałem jeszcze w Polsce. Surfing, kit surfing, czy też kajakowe spływy są mniej kosztowne i mogą być uprawiane indywidualnie. Sprzęt pakuje się na dach samochodu i jest się niezależny od slipów, marin, klubów, dźwigów itp. Wystarczy dojechać do kawałka wody, a ciągle jest to jeszcze darmowe. Dalej jest to super frajda na wodzie, ale odchudzona o te wszelkie około-żeglugowe haracze.

 

 

Najbliższe mojemu sercu stoiska łódek dinghy bardzo, ale to bardzo okrojone. Wszystkie firmy z tych liczących się w branży zameldowały się na wystawie. Niemniej jednak ich oferta jest niezmieniona od kilku lat. Widoczne są braki funduszy na prace projektowo-konstrukcyjne Nie zaobserwowałem wojny cen, ale jest to kwestia czasu. Kłopoty firm produkujących łódki typu dinghy, powoduje głównie rynek sprzedaży jednostek używanych. Kupione w przypływie emocji, czy zafascynowania chwilą, drogie i dobre jakościowo łódki. Są obecnie sprzedawane po wyjątkowo korzystnych cenach. Kto jest zdecydowany na zakup, z oszczędności kupi łódkę używaną. Kto musi oszczędzać, sprzeda łódkę nową nawet za połowę ceny.

 

Wielkim nieobecnym tegorocznej wystawy London Boat Show, byli przedstawiciele producentów, sprzedawców i firm czarterowych, kanałowych łódek Narrow Boat. Mając pewne plany na ten rok, związane z tym typem wodnej turystyki, tak w Anglii popularnej, chciałem dogłębnie temat zbadać. Niestety, Pomimo że dokładnie przeszukałem stoiska, nie znalazłem ani jednej oferty.

 

Kolejna sprawa, którą chciałbym poruszyć przy okazji wizyty na londyńskich targach żeglarskich, to oczywiście wodniackie tekstylia. Tematem interesuję się od lat, więc mam coś do powiedzenia. Słowa nie można powiedzieć na temat jakości, różnorodności, funkcjonalności, czy też cen. Tu wszystko gra!!! Oferta była ogromna i niezwykle zróżnicowana. Natomiast bardzo wiele do życzenia pozostawiają podane na etykietach rozmiary. Słowem!!! Nie sugerujcie się napisem na etykiecie!!! Wszystko przymierzajcie bo etykiety kłamią!!!

 

 

Zawsze będąc na targach dokupowałem coś do mojego osobistego wodnego ekwipunku. Do tej pory nie było problemów. Cóż zrobić, jestem posiadaczem dość pokaźnego spinakera. Moje poszukiwania zaczynałem zazwyczaj od rozmiarów XL, a jeszcze lepiej XXL. W przeszłości były to rozmiary zupełnie mnie zadowalające. W tym roku przeżyłem szok. Przymierzam polar XXL, a on nie mieści mi się w ramionach! Wkładam spodnie XXL i również, jest problem! Już byłem bliski przerażenia o swoje rozmiary, gdy tknięty uczyniłem pewien eksperyment. Otóż rozłożyłem na podłodze spodnie sztormowe, jednej z bardzo znanych firm. Ułożyłem obok siebie rozmiary M, XL, oraz XXL. Zgadnijcie, czym się różniły? Niczym!!! Wszystkie były takie same! Zapytany wystawca ze wstydem rozkładał ręce, tłumacząc, że takie dostał od producenta. Etykieta wyjaśniała, że produkt pochodził z kraju środka. To pewnie też jest jednym ze sposobów oszczędzania. Większy rozmiar, to więcej materiału po tej samej cenie sprzedaży. Jest to jednak podcinanie własnej gałęzi i w przyszłości zaowocuje podważeniem zaufania do marek i producentów.

 

Tegoroczna wystawa London Boat Show, odbywa się w trudnych warunkach. Jest zdecydowanie wystawą inną. Coś się kończy, a coś się zaczyna. Wyznaczane są nowe trendy i nowe kierunki rozwoju przemysłu nautycznego. Ta branża bardzo mocno się rozrosła. Dla ekonomik wielu krajów, daje zdecydowaną część dochodów. Nie jest, więc możliwa jej likwidacja. Przedsiębiorcy będą zmuszeni szukać nowego klienta, w miejsce bankrutujących wodniackich szpanerów. To może odbyć się z korzyścią dla wodniackiej braci, która kocha swój sport całym sercem. Ten klient dobrze traktowany i policzony po rozsądnej cenie, będzie wiernym odbiorcą usług w marinach, stoczniach i żaglowniach. Gdyby tak się stało, to było by z korzyścią dla nas wszystkich. I niech będzie to jedno z moich Noworocznych Życzeń na nowy sezon 2011.

 

Tomasz Bezan Mazur.