|
||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
|
Tak, to prawda. Coraz ciężej jest mi pisać „Halsowanie”. Jest tego kilka przyczyn. Po pierwsze czas, a raczej jego upływ, zaciera wiele wydarzeń, twarzy i nazwisk z pamięci. Po drugie dzisiejsze realia, tak odbiegają od tamtych dni, przygód i zrozumienia świata, że wydają się jakieś obce czasami myślę, że niezrozumiałe dla dzisiejszego czytelnika. No i po trzecie często się zastanawiam, po co ja to piszę? I gdy już utwierdzam się w przekonaniu, że za „Halsowaniem” nikt nie tęskni, to pojawiają się pytania o kolejne części działu. Zatem robię sobie czajniczek imbirowej herbaty i zanurzam się we wspomnieniach.
Kto był z nami w załodze? Już nie pamiętam. Pewnie łatwiej było by mi pisać tą opowieść w domu w Polsce. Na koniec wszyscy wymieniliśmy się telefonami, adresami. W podręczniku „Żeglarz i sternik jachtowy” mam spis wszystkich kolegów z pokładu łodzi szkoleniowej DZ, kursu organizowanego przez Krakowski Yacht Club w Rożnowie. Ale tu w Londynie, gdzie brak takich pomocy pamięciowych, na myśl przychodzi mi jedynie Kinga, urocza dziewczyna o czarnych włosach. Oczywiście nie zapomnę również „sławy” Przewodniczącego Komisji Egzaminacyjnej Pana Hokeja. Opowieści o sposobie przeprowadzenia egzaminu na kursie nas poprzedzającym, były krew w żyłach mrożące. Niemniej jednak, nie bardzo w nie wierzyliśmy. Sytuacja się diametralnie zmieniła, gdy przyjechali koledzy na poprawkę, właśnie z owego nieszczęsnego kursu i zaczęli roztaczać opowieść o tym, jak egzamin się odbywał. Otóż nie było tam zwykłych manewrów, opisywanych i szkolonych na wszystkich kursach świata. Nie!!! Prowadzący egzamin kapitan /niestety już nie pamiętam imienia i nazwiska/ nakazał wprowadzić DZ-te na mieliznę i rozpocząć akcje jej ściągania. Biedny egzaminowany wykonał to polecenie. Wprowadził to ciężkie jachcisko na mielochę, a potem kombinował jak z niej wyjść. W tym momencie egzaminator, ogłosił że za burtę wypadł człowiek, a w kambuzie wybuchł pożar. To wprawiło już egzaminowanego kursanta w popłoch i odebrało mowę. Jak by tego było mało, egzaminator ogłosił, że na bezanie zerwały się wanty nawietrzne! To był koniec!!! Koleś zaniemówił zupełnie i długą chwilę zajęło by wydał komendę „opuścić jednostkę”. Egzaminatorowi nie przypadło to do gustu i wywalił go z komendy i z egzaminu też. Zatem mamy przechlapane! Niemniej jednak postanowiliśmy, że głowy łatwo nie sprzedamy i chociaż staniemy do tego sprawdzianu. Wszystko zaczęło się już w piątek. My sparaliżowani wewnętrznie, ale pełni dobrych min, szykujemy DZ-tę do egzaminu. Z opowiadać poprzedników wiemy, że jedna załoga oblała za źle sklarowane żagle i nawet nie wypłynęli na wodę. My zrobiliśmy wszystko by to stare pływało, jakoś się prezentowało. Żagle pocerowane i równiutko złożone na drzewcach. Wiosła ułożone zgodnie ze wszelkimi zasadami. Naprawiłem również ławkę, co to się połamała, bo mocno już była nadgnita. Liny i cumy w nienaturalnym wręcz porządku czekały na komendę. Nareszcie przybyli, ci od których zależało nasze być, lub nie być Sternikiem Jachtowym. Z uwagi, że wiało trochę wiatru postanowiono, że zaczniemy od manewrówki. Jak zwykle w takich przypadkach, ktoś wylosowany przez komisję dowodzi odejściem od pomostu, potem wykonuje kilka innych manewrów, wyznaczonych przez komisje i następuje zmiana. Potem kolejny egzaminowany, stara się udowodnić komisji, że wie na czym polega manewr „człowiek za burtą”, „boja” cały szereg zwrotów, po to by zakończyć to efektownym dojściem do pomostu. W ten piątkowy dzień wiał bardzo nierówny wiatr. Czasami był dość silny, by nadać prędkości ciężkiej DZ-ecie, ale po chwili cichł zupełnie. Takie zmienności nie wpływały dobrze na nas kursantów, a już z pewnością na jakość naszych manewrów.
Dowodziłem odejściem od pomostu. Poszło nawet spokojnie! Manewr wyćwiczony setki razy. Wystrzał na szpringu rufowym daje zapas prędkości nawet przy słabym wietrze. W duchu cieszyłem się, że to nie dojście. Bo przy takiej huśtawce wiatrowej, można nie dojść, albo co gorsza przejechać keję i wtedy pożegnać się z szansą na patent Sternika Jachtowego. Tak pocieszony, czekałem na dalsze zadania, które roiły się już w głowach egzaminacyjnej komisji. Płynąłem czując na sobie wzrok kolegów. Wszyscy analizowaliśmy swoje własne błędy. Uczyliśmy się w błyskawicznym tempie. Adrenalina pomaga! Wtedy usłyszałem charakterystyczny plusk. To „człowiek” wypadł do wody, wypchnięty za burtę przez bezlitosnego przewodniczącego komisji. Człowiek za burtą! Koło dla człowieka! Oko na człowieka! Sternik do półwiatru! Wyrzuciłem z siebie prawie jednym tchem. Wszystko idzie dobrze. Już kręcimy ciasną rufę i już składałem się do kursu na „człowieka”, a tu zupełna kicha z wiatrem!!! Nasze wysłużone żagle zawisły smętnie, a kadłub zwalniał i zwalniał. Nasz fantom imitujący człowieka czekającego na pomoc, został w sporej odległości. W duchu przeklinałem takie zrządzenie losu. Z głupią miną wpatrywałem się w cała tą sytuacje, i już miałem wydać polecenie zrzucenia żagli, gdy ponownie zawiał wiatr. Niestety z zupełnie innego kierunku! Ponownie oddalałem się od mojego człowieka, a w mojej głowie powstała kompletna kołomyja. Wiatr się kręcił, a ja z nim i jedynie do naszego „człowieka” dojść nie mogłem. Zdjęto mnie z komendy! Myślę to już koniec! Trochę zrezygnowany patrzę co nastąpi zaraz. Do egzaminu przystępuje kolejny z naszych kolegów. Wykonuje kilka zwrotów, szukając wiatru. Oczywiście za burtą ląduje „człowiek”. Ale sytuacja jest podobna. Wiatr wieje ze wszystkich kierunków na raz. Nie można wprost ustalić jak płynąć. Komendę przejmuje szef komisji. Po kilku próbach podejmuje „człowieka” ale wszystko odbywa się za pełno i półwietrze. Komisja przerywa egzamin i anuluje wyniki. Mamy doła, jest z nami naprawdę źle! Robi się wieczór, więc kolacja i spać. Zaczynamy jutro rano. Zobaczymy?! Ranek rześki, kapitalny wiatr. Typowy i wymarzony na egzamin, 2 do 3B. Nastrój się polepsza. Ktoś odchodzi! Wiatr w żagle i idziemy do nowej przygody. Komisja siedzi zasępiona i nawet jednym gestem nie zdradza swojego zadowolenia, lub rozczarowania. Padają komendy, polecenia i zmiany. Uwijamy się jak w ukropie. Bramreja kapitalnie zrobiła odejście i boje. Niestety manewr „człowiek za burtą” musiała powtórzyć. Ten powtórkowy wyszedł super, ale ma wątpliwości. Jest przekonana, że nie zdała! Nie chce już dalej walczyć. W kilku słowach przywołuję ją do porządku. Sam czując się nie lepiej. Człowieka zrobiłem, ale boje przejechałem. Całość uważałem za dość dobrze wykonany zestaw ćwiczeń, ale ta „boja” nie dawała mi spokoju. Zresztą powiedzieć trzeba, że ci którzy oblali wiedzieli, to już w chwili gdy kończyki swoją kolejkę. Ktoś całkowicie pomotał się przy zwrotach. Ktoś „gonił człowieka” przez połowę jeziora, a ktoś inny sprawdzał wytrzymałość pomostu. Z naszej obsady nie zdało kilka osób, w tej grupie niestety Kinga. My zaliczyliśmy manewrówkę, a przed nami została teoria. Myśleliśmy, że teoria to pikuś. Niestety dorwały się do nas wszelkie niedociągnięcia i nieuwaga na wykładach. Złapałem pałkę z nawigacji. Poprawka w niedziele! Agnieszka jakimś cudem złapała pałki i jednoznacznie poprawki z ratownictwa i meteo. Za to udało jej się wywinąć z prac bosmańskich i budowy jachtu. Na tym polegli niestety wszyscy egzaminowani płci męskiej. Ta historia wymaga jednak wyjaśnienia. W poprzedniej części pisałem jak to dumni i zarozumiali wiedzą kandydaci na Sterników Jachtowych, uciekli z wykładów budowy. Tak, egzamin okazał się zemstą za nasze nonszalanckie zachowanie. Lekceważyliśmy sobie ten temat, bo przecież My wiemy już wszystko. O tym, że jest wręcz przeciwnie, dowiadywaliśmy się już w chwili wejścia na egzamin. A odbywało się to tak! Mały i dosyć ciasny pokoik w domku kampingowym, przemienił się w pokój egzaminacyjny. Na ścianie pojawiły się tablice z rysunkami różnych części żeglarskiego wyposażenia. Były również całe sylwetki jachtów, żaglowców, oraz przeróżne modele kadłubów. Nad tym wszystkim dowodziła pani wykładowca od budowy, obecnie przemianowana na egzaminującą. Dodać należy, że była to pani o dość trudnej urodzie. Żeby nie używać słów zbyt dosadnych, urok deszczowej nocy listopadowej w Norwegii, odzwierciedla ten typ urody. Wchodzi pierwszy. Pytanie niby proste. Z czego składa się kil, na drewnianym jachcie? Próba odpowiedzi kończy się pokazaniem schematu w książce! Pała! Wypad za drzwi i nauczyć się tego na blachę!!! Mnie trafiło się ożaglowanie fregaty pełno-rejowej! Pała! I do książek. Tak było z każdym facetem, który odwiedził progi tego niezbyt pięknego, za to mściwego stworzenia. Egzamin zaliczyła jedynie Agnieszka. Podsumowanie soboty! Manewrówka zdana!!! Za to poprawki z teorii mnożą się w nieskończoność! Napięcie nerwowe sięga zenitu. Z grupy żeglarzy, egzamin zalicza jedynie kilka osób. Ludzie oblewają za śmieszne niedociągnięcia. Zaczyna się nerwowe wertowanie książek. Ja zamknięty w pokoju wkuwam! Agnieszki nie ma nigdzie! Co jest myślę sobie? Znalazłem ją na ławeczce przy ognisku! Stres zrobił swoje. Aga stwierdziła, że w jej odczuciu egzaminu nie zdała, więc nie ma się, co stresować. Lepiej się zabawić, ten jeden ostatni raz. Ku mojemu zdziwieniu, nikt nie wkuwa!!! Gitary, ognisko, śpiew i żołądkowa gorzka w poważnych ilościach. Zdani i niezdani, egzaminatorzy i egzaminowani, w sporej już zażyłości. Następuje wyładowanie napięcia. Impreza sięga północy, a rano poprawki!!! Wyciągam Bramreje z tego magicznego kręgu i postanawiam coś jeszcze przeczytać. Nie da rady! Tańce na stole! Śpiewy i śmiech. Kto by się martwił egzaminem. Zresztą, zdałeś manewrówkę, to spoko! Będzie git!!! Ja jednak wciąż nieprzekonany! Rano o ósmej zbiórka pod masztem. Jestem w szoku, ale są wszyscy!!! Nawet ci, których widziałem kilka godzin wcześniej, pod ławką w śnie z duchami. Teraz przejawiają oznaki otrzeźwienia, a nawet świadomości. Śniadanie ogranicza się do sporych ilości herbaty z cukrem. Zaczynają się poprawki! O dziwo wszystko idzie jak z płatka. Zaliczamy ratownictwo, nawigacje i meteo. Jakimś cudem, pogodzeni w nocnych integracjach z panią od budowy, zdajemy i tę poprawkę. Egzamin z etyki i historii żeglarstwa, to po prostu fikcja. Nasza egzaminatorka, jest śliczna, w nocy wszyscy robiliśmy do niej maślane oczy i nie tylko oczy. Dziś zdajemy nie bardzo wiedząc, o czym jest ten egzamin. Etyka i historia, staną się moim konikiem dopiero za kilka lat. Ale wtedy, byle zdać. Jeszcze teoria żeglowania. Pytanie o długość liny kotwicznej. Chodziło o stosunek długości, do głębokości. Nie miałem o tym zielonego pojęcia. I gdy Hokej mnie zapytał, jaka powinna być długość liny kotwicznej? Odpaliłem, nie wiem! Na mojej łódce na Mazurach, było jakieś 6, do 10 metrów wszystkiego! To mnie uratowało. Dla Hokeja, który był przecież szefem komisji, nikt kto nie był na Mazurach, nie mógł mieć szans na uzyskanie stopnia sternika. Mazury, były jego obsesją, konikiem, niestety wyczułem to dopiero w ostatniej fazie egzaminu. Potem było jeszcze wiele pytań o miejsca z Pojezierza Mazurskiego, o wejścia do kanałów, o oznakowania. I w końcu to ostatnie najważniejsze słowo. Zdałeś egzamin na sternika jachtowego!!!
Na zakończenie krótki apel. Łzy radości i łzy żalu! I ja i Agnieszka zdaliśmy egzamin. Ci, którzy nie zdali, ukuli nowy skrót OMC Sternik Jachtowy, co tłumaczy się. O mało co Sternik Jachtowy!!! Cieszymy się jak dzieci!!! Biegamy po pomoście, dziękujemy naszemu instruktorowi kapitanowi Piotrowi Wilhelmowi, głaszczemy naszą DZ-tę. Za chwilę przyjdzie czas rozstania. Dopełniamy ostatnie formalności związane z wydaniem samego patentu. Podpisujemy wnioski i obowiązkowo zdjęcia. Z naszego pokoiku na poddaszu, zabieramy rzeczy. Wszystko ląduje w bordowym polonezie Caro. Ruszamy do domu. Po drodze mijamy Kraków, gdzie jak zawsze pozdrawiamy Wisłę. Za nami dwa tygodnie intensywnego pływania, szkolenia i żeglarskiego życia. Dwa tygodnie w nowym miejscu z nowymi kolegami i koleżankami. Zawiązały się przyjaźnie, które trwały długo i były źródłem innych żeglarskich przygód. Kinga swój egzamin na Sternika Jachtowego zaliczy na Pogorii w klubie KSW Hutnik. Ponadto razem popłyniemy już w kolejnym roku na rejs Międzynarodowej Szkoły pod Żaglami, żaglowcem Fryderyk Chopin. Inna koleżanka z tego obozu Alicja, będzie organizatorką mazurskiej eskapady. Kilometr po kilometrze przybliżaliśmy się do Sosnowca. W weekend wyjazd na Pogorię. Pytania i gratulacje od kolegów. Wszystko dzieje się w błyskawicznym tempie. Jest końcówka wakacji, a ja za kilka dni wyjeżdżam do Warszawy. Będę się tam szkolił na Szefa Ochrony Sali w Macro Cash and Carry przy Alejach Jerozolimskich. Miesiąc czasu spędzę mieszkając w hotelu Orbis, poznając co to praca w wielkiej międzynarodowej firmie. W tym samym czasie będę walczył o koncesję na prowadzenie usług ochrony mienia w MSW. Pracując w Warszawie, na weekendy przyjeżdżałem do domu. W czasie jednej z takich wizyt, na biurku zastałem kopertę. Po otwarciu ujrzałem mój świeżutki patent na stopień Sternik Jachtowy, wydany przez Krakowski Okręgowy Związek Żeglarski. Za chwilę zaczną się ciekawe zmiany w naszej żeglarskiej przygodzie. Nasz kolega, instruktor, wzór, guru, Jarek Jarmułowicz zostanie wybrany na V-ce komandora KSW Hutnik do spraw szkolenia. I ja i Agnieszka zostaniemy wciągnięci w wir takiego życia. Szkolenie stanie się naszą pasją. Wszystko to zacznie się już z wiosną następnego roku.
Tomasz, Bezan, Mazur. |
|