|
||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
|
Oddajemy cumy. Londyn 31.10.10.
Cztery szklanki obwieszczają godzinę dwunastą. Na nadbrzeżu Wałów Chrobrego w Szczecinie, od dawna już czekają przyszli uczestnicy rejsu. Stara załoga powoli i z ociąganiem schodzi z pokładu. My natomiast nie możemy się doczekać, by zająć ich miejsca. Zazdrościmy im przygody, jaką mają za sobą. Oni pewnie zazdrościli nam. Dla nich było to wspomnienie, a dla nas wciąż nieznana przyszłość. W końcu nadszedł czas. Wchodzimy na pokład. Załoga szkieletowa żaglowca z wprawą dokonuje czynności wstępnych. Podział na wachty, zamustrowanie i przydział koji. Zostaliśmy z Agnieszką przydzieleni do wachty pierwszej, a Kinga do wachty trzeciej. Po zakwaterowaniu i zostawieniu gratów w kajutach, mamy spotkanie z naszym oficerem wachtowym. Wojtek, pierwszy oficer, robi na nas bardzo pozytywne wrażenie. Brodaty facet w średnim wieku, z tym czymś w oczach, co wzbudza sympatie i zaufanie załogi. Zresztą, to doświadczony morski włóczęga. Wystarczy kilka prostych pytań i wiadomo, kto jest, kim. Chodzi mi tu oczywiście, o ten ważny w tym sporcie procent zaufania, który doświadczony lider zespołu potrafi wyczuć. Sprawia to, że w warunkach kryzysowych, on wie, na kim może polegać. Fryderyk Chopin to ogromny żaglowiec, o niespotykanie wysokich masztach. Jego obsługa wymaga wiedzy, zręczności, siły fizycznej i odwagi. I proszę sobie wyobrazić odwagę oficera wachtowego, który ma tylko jednego stałego członka załogi do pomocy. Reszta to nowicjusze, tacy jak my. Mamy zapał, ale czy to wystarczy!?? Bardzo chcieliśmy wnieść coś w życie tej małej społeczności. Wnieść naszą prace, zaangażowanie i chęć zdobycia wiedzy. Zrobić wszystko, by z tego krótkiego rejsu wyciągnąć maksymalnie wiele korzyści i żeglarskich doznań. Zaraz po tym wstępnym spotkaniu, następuję to, na co wszyscy czekaliśmy. Próby prac na rejach!!! Bezpieczeństwo przede wszystkim!!! Nasz oficer Wojtek i starszy wachty Misiek, dokładnie wyjaśniają nam aspekty naszych zadań. Demonstracje działania uprzęży. Do czego służy krótka, a do czego długa linka szelek? Jak wchodzić na drablinki? Jak wejść na platformę? Do pracy na rejach zgłaszają się tylko ochotnicy!!! Nie czujesz się na siłach, OK.! Nikt nie prawi kazań, nie robi wyrzutów. To ma być TWOJA przygoda. Twój wybór jak ją chcesz przeżyć. Z naszej wachty, jedynie dwie osoby odstępują od prac na wysokości. My po ubraniu szelek wspinamy się na marsel górny. To nasz pierwszy raz!!! Nogi lekko dygotają z wrażenia, ręce mocno zaciskają się na oplecionej stalówce want. Noga za nogą, ręka za ręką, wyże i wyżej. Najtrudniejszy moment to wejście na platformę. Trzeba pokonać podwantki, czyli wspiąć się na krótką drabinkę w odchylonej pozycji. Bardzo nieprzyjemne doświadczenie dla nowicjusza!!! Potem w czasie rejsu będziemy to robić wielokrotnie. Przywykniemy, do tego nienaturalnego zwisu. Ale teraz, przerażające wrażenie!!! Następnie z platformy wchodzimy na reję. Posuwasz się bracie po cienkiej linie, percie, która nie dość, że ucieka, to jeszcze wcina się w podeszwy! Trzymasz się uchwytu na rej i jedyne twoje ubezpieczenie, to krótka linka bezpieczeństwa. Pod nogami kilka ładnych pięter!!! Pokład z góry wydaje się być wąską, krótką deseczką i w głowie świata myśl, że w razie odpadnięcia z rej, trudno będzie w niego trafić. To nastawia pozytywnie, bo upadek do wody, daje pewne szansę! Po chwili oswajamy się z nowym środowiskiem. Zaczynamy ćwiczenia zasadnicze. Rozwijanie i zwijanie żagli rejowych. Jest to zupełnie inna wiedza niż ta wyniesiona z jachtów, o żaglach bermudzkich, czy gaflowych. Tu uwieszony miedzy niebem a wodą rozwiązujesz linki sejzingów, po to by załoga pokładowa za pomocą szotów, rozwinęła żagiel. Wielki prostokąt białego dakronu, wypełnia się wiatrem. Ta siła wprawiać będzie nasz statek w ruch. Na razie są to jednak ćwiczenia. Fryderyk stoi bezpiecznie w porcie. Nic nie kiwa nie kołysze, nie ma przechyłów. Dla nas jest i tak wrażeń po pachy!!! Koledzy z dołu podnoszą żagiel do góry. Gordingi i gejtawy, przyciągają żagiel do drzewca rei. Naszym obowiązkiem jest teraz ładnie ułożyć żagiel na rej. Wszystko ma być równiutko, ładnie i schludnie. Nie wolno zrobić buły, tak zwanego „dziecka”, a końcówka żagla wraz z ogromnym blokiem, musi w odpowiedni sposób zawisnąć na noku. To ogromnie ważne!!! Jeżeli tej czynności nie wykona się starannie, to potem przy rozwijaniu będzie nie lada problem. Jeżeli żagiel się zapląta , a liny wetną w szczeliny miedzy rolki a policzki bloku, to awaria murowana. Staramy się!!! Powtarzamy i uczymy. Wreszcie schodzimy z rej. Już mniej strachu. Będzie on szybko zanikał, po każdym kolejnym alarmie do żagli. Jako zadanie na czas wolny otrzymaliśmy schemat olinowania Fryderyka Chopina. Dla osoby niewtajemniczonej, jest to wiedza nie do objęcia umysłem. Setki lin, linek o najwymyślniejszych nazwach. Sekretem powodzenia jest pewien klucz kolorów. Po prostu, brasy kolor taki, szoty taki, a gordingi i gejtawy taki, a taki. Poza ogólnym kluczem, wkuwamy na pamięć te abstrakcyjne nazwy. Pod koniec rejsu, było już nieźle z naszą wiedzą. Wieczorem po kolacji oddajemy cumy. Dzień jeszcze długi, więc w pięknej poświacie słońca i błękitu, mijamy bramy torowe. Nikt nie poszedł spać, do momentu gdy kadłub nie wciął się w wody otwartego Bałtyku. Potem jednak pod pokład, bo za cztery godziny wachta.
Zaspać na wachtę wstyd niebywały. Nie mogliśmy dopuścić do takiej sytuacji. Kładliśmy się do koji z zegarkiem nastawionym na pobudkę. Na poręczy wisiał sztormiak i szelki. Budzi nas delikatny sygnał zegarka. Już przy pierwszym dzwonku stajemy na baczność. Sweter, czapka, sztormiak, hahahahah, przecież jesteśmy na Bałtyku w środku lata!!! Po chwili do kabiny wchodzi nasz starszy wachty Misiek. Z zadowoleniem widzi naszą gotowość. Wchodzimy na pokład. Wiatr mocno stężał. Powiększył się przechył. Jest decyzja o zwinięciu niektórych żagli rejowych. Nasz oficer z pytaniem w oczach spogląda na naszą wachtę. Zgłaszamy się na ochotnika! To będzie nasz chrzest ogniowy. Jest ciemno, pokład się chwieje, a nasze doświadczenie jest równe jeden raz na rej i to w porcie. Adrenalina wali w skronie!!! Idziemy!!! Mnie przypada zwinięcie bramsla na fokmaszcie. Wiatr chłoszcze twarz, mokre liny wcinają się w dłonie. Zaciskam ręce do białości i wspinam się. Już jestem na percie! Zaczynam zwijanie niesfornego płótna, które uparcie wyrywa mi wiat. Wiąże sejzing i dalej. Nie wiem ile w tym było odwagi, a ile strachu?! Stawiam jednak na to drugie, plus spora dawka adrenaliny. Niemniej jednak robota jakoś poszła. Coś tam nie było wygładzone! Coś tam odstawało, ale ja sam byłem z siebie dumny. Zrobiłem to. Nie spękałem!!! Dopiero pod koniec wachty doszedłem do siebie. Fryderyk o skróconych żaglach, mknął prosto na Bornholm. Wstawał świt naszego pierwszego dnia w morzu!
Oczywiście wachta to nie jedynie praca przy żaglach. O nie, jest i wiele innych mniej przyjemnych niespodzianek. Jeszcze przed śniadaniem, apelem i zluzowaniem, czekało nas czyszczenie pokładu. Bosman rozwija strażackie węże. Pompy tłoczą zaburtową, słoną wodę. My twardymi szczotkami mozolnie czyścimy dechy pokładu. Nasz starszy wachty, jest odpowiedzialny za porządek na statku. Dostajemy wycisk jak się patrzy! Mosiądze szorujemy do połysku ohydnie cuchnącą i żrącą pastą. Schody czyścimy widelcami, by nigdzie nie pozostał w szczelinach chociażby pyłek. Po takich nocnych i porannych zmaganiach, śniadanie smakuje wyśmienicie!!! Potem szybki prysznic, często koedukacyjnie i zapadamy w sen. Nie przeszkadza nam, że jest dzień. Woda obryzguje bulaj dokładnie na wysokości mojej koi. Spienione, zielonkawe, niebieskie grzywacze mówią mi dobranoc. Nad głową jest na pokładzie zamocowany nagielbank. Słyszę skrzyp bloków i tarcie lin. To pewnie wachta służbowa w akcji, pewnie zwrot przez sztag! Ja zasypiam.
Tak mijały kolejne dni naszej wielkiej przygody. Kolejne zwroty, alarmy do żagli. Cały czas wkuwamy nowe nazewnictwo. Zaprzyjaźniamy się szybko z załogą stałą i z innymi uczestnikami. Kilka takich znajomości trwa do dziś. Przesympatyczny kucharz Tadek, karmi nas doskonale. Wyczuwa też świetnie złą pogodę. Na taką okazję gotuje coś lekkiego. Co jak twierdzi, będzie łatwo wchodzić do gardła i łatwo z niego wychodzić. Przy okazji nie powybija zębów! Zresztą morska choroba daje się we znaki!!! Z naszej 14sto osobowej wachty, zdolnych do pracy jest jedynie 5osób. Jedna osoba na ster, jedna na oko. Pozostają trzy do manewrów. Oczywiście plus oficer i starszy wachty. Reszta siedzi przypięta szelkami do relingu i oddaje pokłony Neptunowi, karmiąc przy okazji rybki niedawno zjedzonym obiadem. Trzeba jednak wymiotować i pracować!!! Ten stan przechodzi z czasem. Ja puściłem obowiązkowego pawika w czasie zwrotu przez sztag. Trzymałem w rękach szot ogromnego kliwra. Nie wiadomo skąd, zemdliło, zakręciło i podeszło pod gardło, całe pyszne śniadanie. Przekazałem linę Miśkowi, a sam oddałem pokłon Morzu. Po chwili już trwałem na stanowisku manewrowym zielony na twarzy z pustym żołądkiem, ale z zacięciem w sercu. Nie odpuściłem. Przeszło!!! Niestety kilku naszych kolegów morska choroba wyeliminowała z wachty zupełnie. Były nawet głosy by do domu wracać promem.
W czasie tego rejsu do pogody mamy pecha. Wieje i sztormi z krótkimi przerwami, cały czas. W nocy podrywały nas niejednokrotnie alarmowe dzwonki. Wszyscy do manewrów!!! Zwijamy i rozwijamy żagle. Wspinamy się na reje. Już nie straszne nam przechyły i huśtanie. Staje się to normalne. Dzwonek, ubierasz się, szelki i do góry, na maszty. Czasem oświetlone lampami, czasem słońcem. Jak masz szczęście, to przydzielają cię do pracy na grocie. W grotmaszcie jest prowadzony komin. Powoduje to, że metal jest ciepły. Fajny widok stanowiła zawsze załoga rejowa, przyklejona do masztu w pozycji, grzejemy ręce!!!
Właśnie ta pogodowa ciuciubabka powoduje, że nie wchodzimy do żadnego obcego portu. Niestety napływają informację o kolejnym załamaniu pogody. Jeżeli wejdziemy na Bornholm, to kolejne trzy dni będziemy tam stali i czekali na poprawę. Kapitan Ziemowit Barański, podejmuje decyzję, że po prostu jedziemy w morze. Nie wszyscy z tego są zadowoleni, ale nam to pasuje. Kolejne dni według już ustalonego schematu. Wachta, posiłki, sprzątanie, czas wolny, czasem praca w kuchni. Ten schemat bardzo nam pasuje. Zaczynamy się przyzwyczajać, do czterech godzin snu. Do wstawania w nocy na wachty. Sterujemy, obserwujemy widnokrąg. Szczególnie noc ma w sobie coś niespotykanego. Coś wręcz czarodziejskiego. Magia morza, żaglowca i pracy. To chyba, dlatego tyle uczucia jest zawarte w szantach???!!!
Z Kingą widzimy się jedynie w chwili przekazywania wachty. Ale i ona uległa temu czarowi. Czasem mamy wspólne zadania. Wtedy wachta zdająca zostaje na chwilę, by wspólnymi siłami przeprowadzić jakiś trudniejszy manewr. Z uśmiechem brasujemy reje.
Czas rejsu mija zdecydowanie za szybko. Kolejny hals zbliża nas do Świnoujścia. Wiemy, że tam z niepokojem czekają nowe załogi, ale nam nijak opuścić ten przyjazny pokład. Ciasna kajuta stała się domem. Klasa i mesa bawialnią. Załoga zastąpiła rodzinę i kolegów, a pracy mieliśmy pod dostatkiem. Jeszcze ostatnie zwijanie żagli. Ostatnie fotki z rej i platform. Oj tak, żeby niedowiarkowie w domu nie myśleli że łgamy!!! W książeczkach żeglarskich pojawiają się nowe wpisy i pieczęcie. W sercu duma i zadowolenie, połączone z żalem, że już pewnie nigdy więcej nie uda nam się załapać na Fryderyka. W tym okresie Fryderyk Chopin, był jedynym wielkim żaglowcem dostępnym dla „cywili”. Wiadomo, Dar Młodzieży, to statek szkolny Marynarki Handlowej. Piękna biała fregata, która kultywuje zadania swoich poprzedników Lwowa i Daru Pomorza. Niestety, żeby tam się dostać trzeba być studentem pierwszego roku nawigacji Wyższej Szkoły Morskiej. ORP Iskra, to żaglowiec Marynarki Wojennej. Zawisza Czarny obsadzony przez harcerzy. Teoretycznie można było uczestniczyć w rejsach Pogorią , ale tam sytuacja właścicielsko-armatorska wyglądała tragicznie. Nie łudziliśmy się! Cud zdarza się jeden raz w życiu. Uściski i serdeczności z załogą stałą. Podpisy i wymiany adresów. Żaglowiec przyjmuje kolejną załogę. My opuszczamy pokład.
Długo patrzymy na statek. Nadchodzi jednak czas powrotu. Wchodzimy na perony w oczekiwaniu na pociąg, który zawiezie nas do rzeczywistości. Do kłótni i przepychanek pomiędzy Kopalnią Piasku Maczki – Bór, a rosyjsko – polską firmą TOPGAS. Do szkoły, do banalnego lądowego życia. Tak bardzo chcieliśmy ponownie stanąć na pokładzie naszego Fryderyka Chopina. Znowu wcisnąć się w koje, obudzić na dzwonek alarmu do żagli.
Trzeba mieć marzenia i pragnienia, bo nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się one spełnić!!!??? Dla nas spełnieniem marzeń był jeden krótki telefon. Ktoś w słuchawce zapytał, czy nie chcielibyście pełnić funkcji stałej załogi na Chopinie??? O tym jednak jak to się stało??? I dlaczego właśnie nam to zaproponowano??? Już w następnej części działu ‘Halsowanie”’
Tomasz Bezan Mazur.
PS. W chwili, gdy kończę pisać tę część mojego Halsowania, żaglowiec Fryderyk Chopin z połamanymi masztami przebywa w brytyjskim porcie Faimouth. Bardzo przeżyliśmy to, co się stało. Z tego, co wiem, kilka organizacji polonijnych i prasa londyńska, planuje materialną pomoc przy naprawie żaglowca. O wszystkich tych akcjach będę informował. |
|