|
||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
|
O tym jak ruszyła KSW Fregata.
Londyn 06.02.2012.
Kiedy dzisiaj w zimowy i śnieżny wieczór wspominam te odległe wydarzenia. Na sercu robi się jakoś cieplej. Pięcioletni okres naszej działalności w Klubie Sportów Wodnych Fregata, odcisnęło w nas na zawsze niezacieralne zmamię. Był to czas wielkiego zapału i wytężonej pracy, która nie znosiła barier, hamulców czy przeszkód. Realizowaliśmy nasze marzenia, naszą wizję działania stowarzyszenia żeglarskiego. Wykorzystywaliśmy do tego wszystkie pozytywne doświadczenia i wzorce zaobserwowane dotychczas, starając się omijać pułapki i błędy organizacyjne innych. Postaram się w miarę obiektywnie wszystko opisać. Niemniej jednak, osobiste zaangażowanie i stosunek emocjonalny do tego klubu, będzie zadanie mocno utrudniać.
Późną jesienią 1998r, można było powiedzieć, że osobiste kłopoty zawodowe miałem za sobą. Okrzepłem na stanowisku Komendanta Straży w Sławkowie. Regularne dochody spowodowały, że można było znowu lepiej spoglądać w przyszłość. Czas był najwyższy by zająć się planami żeglarskimi na nowy sezon. Jak wspominałem poprzednio, zdenerwowały mnie wykrętne tłumaczenia Jana Kowala w sprawie reaktywacji działalności klubowej na terenie Ośrodka Wczasów Świątecznych Wodociągów. Chcąc sprawę załatwić u źródła wybrałem się z wizytą do Prezesa Andrzeja Malinowskiego. Troszkę wykorzystując, w dobrej wierze oczywiście, powagę munduru, udało mi się bez zwłoki umówić termin spotkania.
Bardzo bobrze pamiętam, że Prezes Malinowski był trochę zaskoczony i trochę zaciekawiony, co może chcieć od niego wielki brodaty facet w uniformie straży przemysłowej? W krótkich acz konkretnych zdaniach przedstawiłem siebie i dotychczasowy żeglarski dorobek. Końcowe zdanie brzmiało, „Panie Prezesie chciałbym rozpocząć żeglarską działalność w oparciu o bazę istniejącą na terenie Ośrodka Wczasów Świątecznych PWiK Dąbrowa Górnicza”! Nastała po tym krótka, lecz pełna napięcia chwila wahania. I w końcu „dobrze masz moją zgodę”, zaraz ustalimy szczegóły całego przedsięwzięcia. Odetchnąłem z ulgą!
Trzeba powiedzieć, że Prezes Andrzej Malinowski obdarzył mnie ogromnym zaufaniem, życzliwością i chęcią pomocy. W przyszłości niejednokrotnie dawał dowody, że nie były to słowa rzucone na wiatr. W czasie tej krótkiej rozmowy, położone zostały podwaliny długoletniej owocnej współpracy. Dalej sprawy toczyły się już ekspresowo. Bez zwłoki wystarałem się o dzierżawę domku kampingowego nr 4 na ośrodku. Było przy tym troszkę przepychania z poprzednim dzierżawcą, klubem Trawers. To jednak szybko załatwione zostało w dziale administracyjnym i w styczniu roku 1999, odebrałem klucze do nowej żeglarskiej bazy nad ukochanym jeziorem Pogoria I. Zaczęliśmy od urządzenia się jakoś na nowym miejscu. Okazało się, że murowany domek, całkiem zresztą sporych gabarytów, posiada przewód kominowy. Na jakimś targu kupiłem piecyk węglowy, tradycyjną kozę i to rozwiązało wszelkie problemy z ogrzewaniem. Trochę farby, kilka desek plus spora doza pomysłowości i stary domek kampingowy stawał się przytulnym schronieniem, z którego korzystało wielu kolegów i koleżanek żeglarzy.
Oczywiście taki remont wykonywany weekendami, zbudził zaciekawienie w lokalnym środowisku. Z tygodnia na tydzień przybywało zainteresowanych naszym pomysłem reaktywacji klubu żeglarskiego. Sąsiedni domek wydzierżawili błyskawicznie koledzy Zdzisław Krasiczyński i Jacek Sedlak, trzon grupy założycielskiej. W niedalekim odstępie dołączył do nas Krzysztof Żak wraz z całą żeglującą rodziną. Koledzy wynajmowali kolejne domki, a grupa nasza stale się rozrastała. Gdy z jeziora znikła tafla lodu, byliśmy gotowi na zwołanie pierwszego zebrania reaktywującego działalność żeglarską na ośrodku.
Od początku narzuciliśmy sobie zadanie zorganizowania klubu w zgodzie z obowiązującymi przepisami. W tym miejscu ukłon w strony kolegów z KSW Hutnik, to tam bowiem nauczyłem się wszystkiego o strukturze i zasadach działanie pełnoprawnego stowarzyszenia sportowo-rekreacyjnego. Biurokrację ograniczyliśmy do niezbędnego minimum, ale to minimum było rygorystycznie przestrzegane. Z tego, co wiem, to zasada prowadzenia książki protokołów zebrań zarządu, jest stale praktykowana. Pozwala to na przeglądnięcie wszystkich zaleceń, poleceń i decyzji władz klubowych od chwili jego założenia.
Niezwłocznie przystąpiliśmy do porządkowania hangaru i remanentu posiadanego sprzętu. Na naszym stanie znalazło się wtedy cztery łodzie żaglowe typu Omega, stanowiące podstawę klubowej floty. Do tego dochodziły bączki, kajaki, drewniany Maczek i spora ilość bosmańskich drobiazgów.
Nie chcąc robić niepotrzebnego rozgłosu i dodatkowych tarć, przeniosłem nasze szpeje z Hutnika, jeszcze podczas zimy. Wiosną spuściłem na wodę naszą motorówkę i spokojnie odprowadziłem do nowej przystani.
Sprawą palącą, był brak dostatecznie dużego i wygodnego pomostu. Wiadomo przecież, że życie żeglarskiego klubu skupia się na keji. A istniejąca była króciutka, miała słabą pływalność a w dodatku przeciekała. Jeszcze jako niesformalizowany zarząd postanowiliśmy wystarać się o nowy pomost. Był to dla nas wszystkich prawdziwy egzamin sprawności organizacyjnej. Pierwsze wspólne przedsięwzięcie całkiem obcych sobie ludzi.
Pływaki, wprawdzie pozbawione desek, namierzyliśmy na terenie podupadającego klubu Kolejarz. Koledzy z tamtego ośrodka mieli wtedy poważne problemy z terenem przeczuwali, że ich dni są już policzone, bo właściciel zamierza ośrodek sprzedać. W wyniku koleżeńskiego porozumienia, odkupiliśmy niepotrzebną część keji wydając na to pierwsze uzbierane składki klubowe.
Naszym punktem honoru, było nie wyciąganie ręki po wszystko, co nam było potrzebne w klubie. Zawsze staraliśmy się samodzielnie dokonać, czy sfinansować choć część realizowanego zadania. Dopiero w momencie, gdy mieliśmy już namacalny dowód naszego zaangażowania w realizowane dzieło, zwracaliśmy się o pomoc w celu jego wykończenia.
Pomost z Kolejarza przyholowała dzielna Turbina. Bosman Krzysztof Żak, przygotował w warsztacie skrobaki i inne niezbędne narzędzia konieczne, by zardzewiałe żelastwo zaczęło przypominać żeglarski pomost. Przez kilka weekendów w KSW Fregata, słychać było stukotanie, pukanie i skrobanie. Tak w pocie czoła i po kolana w wodzie członkowie naszego stowarzyszenia integrowali się usuwając jednocześnie rdze z konstrukcji pomostu.
Kiedy chłopaki czyścili, nasze dziewczyny przystępowały do malowania. Krok po kroku, godzina po godzinie dawna kupa złomu, zaczęła przypominać pomost żeglarski. W tym okresie do naszej młodej ferajny dołączył obecny komandor KSW Fregata, Radek Stachurski z ojcem Markiem.
Robota miała się ku końcowi, ale nie było desek na pokrycie pomostu. Klubowa kasa również nie wyglądała dobrze. Sam pomost, farby i narzędzie mocno nas nadszarpnął. Rozwiązanie doradził Marek. Poprośmy o pomoc Prezesa. Przedstawiliśmy krótkie sprawozdanie z tego, co już osiągnęliśmy, prosząc o pomoc przy zakupie desek. Jakaż była nasza radość, gdy za kilka dni na ośrodek zajechała ciężarówka wyładowana nowiutkimi deskami!!!
Klubowa wiara rzuciła się do roboty! Jedni impregnowali, inni docinali drewno na odpowiednią długość, a jeszcze inni montowali to wszystko w całość. W niedziele naprowadzana z brzegu motorówka, ustawiła naszą nową keje. Z końcówek zrzucono ciężkie kotwice, zwane prosiakami.
Pierwsza wspólna praca młodziutkiego zespołu została wykonana na piątkę z plusem! Z radością spacerowaliśmy po pachnącym żywicą i impregnatami pomoście. Zaczynaliśmy być klubem, organizmem, który żyje, podejmuje wspólne działania, po prostu fizycznie istnieje. Byliśmy bardzo z siebie zadowoleni i cholernie dumni. W czasie tych prac dołączyło się sporo nowych kolegów z nieocenionym Wojtkiem Jamułą na czele. Obecnie, to oni wzięli na swoje barki utrzymanie działalności stowarzyszenia, które przecież tworzyli od podstaw. Pełni radości zorganizowaliśmy pierwsze wspólne klubowe ognisko.
Długo w nocy trzaskały iskry i lśniły płomienie. Pękła niejedna butelka piwa, a i o mocniejszy trunek nie było trudno. Gitara Radka wygrywała kapitalne melodie, a my śpiewaliśmy na wszystkie możliwe gamy i modulacje głosowe. Podejrzewam, że tak przychylny naszemu jeziorku Neptun, nie wyspał się tej nocy. Srodze się jednak zdziwił, bo tradycyjne hałasy żeglarskiej braci dochodziły z nieco innego niż zazwyczaj kierunku. I zamiast się zezłościć stary władca mórz i oceanów niezmiernie się ucieszył. Oto na Pogorii I, powstał nowy Klub Sportów Wodnych o wdzięcznej nazwie Fregata.
Polaliśmy Neptunowi ofiarę. Polubił nas i obdarzył opieką, jaką mogliśmy odczuwać w kolejnych latach działalności. O tym jednak w następnej odsłonie „Halsowania”
Tomasz, Bezan, Mazur.
|
|