Wydarzenia Halsowanie U Bezana Żaglokultura Żaglopodróże Sylwetki
Debiuty Korespondenci Galeria Pogoria Linki Home

 

 

 

 

Nowe cele.

 

Londyn 26.02.2012.

 

 

Kiedy wiosną 1999r staliśmy na świeżo położonych deskach nowej keji Fregaty, widziałem wyraźnie zainteresowane spojrzenia kolegów z innych klubów. Nasz nowy pomost lśnił w słońcu, a chłopaki z Trampu i Hutnika, zastanawiali się na pewno, na ile wystarczy nam zapału i samozaparcia? Dziś wiele bym dał, by usłyszeć wszystkie komentarze i plotki z tamtego okresu. Szczególnie te opowiadane wieczorem przy ognisku, po kilku głębszych piwkach. Dla mnie osobiście był to motywator do dalszych działań. Wiedziałem dobrze, że ten zlepek ludzkich charakterów zupełnie przypadkowo połączony w całość na Ośrodku Wczasów Świątecznych Dąbrowskich Wodociągów, musi okrzepnąć i dotrzeć się. Osiąga się to najlepiej wspólną pracą i realizacją ogólno-klubowych założeń. Tą cenną rade udzielił mi kiedyś kapitan Jan Wątrobiński. Czas pokazał, że była ona bezcenna!

Zakończenie prac nad pomostem zbiegło się w czasie z terminem oficjalnego zebrania założycielskiego. Oczywiście nic nie działo się przypadkiem! Liczyliśmy na to, że wspólny sukces wleje w ludzi entuzjazm i spowoduje spontaniczne reakcje. Do osiągnięcia sukcesu konieczne było zebranie piętnastu osób chcących dobrowolnie założyć nowe stowarzyszenie. Osoby te musiały mieć wszelkie prawa obywatelskie i posiadać numer PESEL. I choć pewnie wydaje się to dziś dziecinnie łatwe, to przecież nie obyło się bez trudności.

Wraz z kolegami z komitetu założycielskiego spędziliśmy długie nocne godziny na medytacjach, czy aby nie za wcześnie wychodzimy z tą inicjatywą. Jacek Sedlak, Zdzisław Krasiczyński i Agnieszka Mazur, był świadkami mojego poważnego zatroskania o wynik zebrania założycielskiego. W pomieszczeniach klubowego hangaru przeprowadziliśmy na ten temat niejedną rozmowę. To może się okazać dla kogoś niepoważne. Bo nawet, jeżeli by nie wyszło, to przecież świat by się nie zawalił. To prawda! Jednak wychodząc z Hutnika, klubu znanego. dobrze zorganizowanego, z tradycjami i nieźle zarządzanego, chciałem pokazać, że również coś potrafię osiągnąć. Szczerze, niepowodzenie Fregaty w tamtym okresie, odczułbym jako własną, osobistą porażkę!

Obawy nasze i moje okazały się jednak zbyteczne. Ludzie chcieli nowego klubu, nowego ładu i nowej jakości wodniackiego stowarzyszenia. W pierwszym terminie zebrania zebraliśmy więcej niż wystarczającą ilość podpisów pod wnioskiem rejestracyjnym. Jednocześnie ustalone zostały wysokości składek członkowskich, co zapewniało nowo powstałemu klubowi jakieś zabezpieczenie finansowe. Ze względów organizacyjnych pierwsze umowy najmu i dzierżawy podpisywałem jako osoba fizyczna ponosząc całe ryzyko finansowe. Pomost, zakup i częściowo remont wykonaliśmy „opodatkowując” się wzajemnie.

Po zebraniu, gdy ja odetchnąłem z ulgą, a wszyscy wyszli niezwykle ucieszeni z wyników naszych obrad, sporo dowcipkowaliśmy na temat moich obaw. Ktoś nawet doradzał, by wpisać na członka naszego pieska nieodżałowanego Hektorka, gdyby wystąpiły kadrowe braki.

 

Po skompletowaniu wszystkich koniecznych do złożenia w Sądzie Rejestrowym dokumentów, sprawy rejestracyjne toczyły się własnym urzędowym torem. Z tego co pamiętam, jesienią mieliśmy już wszelkie wymagane pozwolenia, rejestracje w Urzędzie Skarbowym, a nawet konto bankowe.

Kolejne nasze działania, były ukierunkowane w przeorganizowaniu bazy jachtowo – hangarowej. Na tym odcinku spotkaliśmy się z oporem materii w postaci oprotestowania wszystkiego przez zwyczajowego „bosmana” Jana Kowala. No cóż zmiany bolą! Jasiu żył sobie na ośrodku wodociągach, jak pączek w maśle. W pakamerze hangaru zorganizował prywatną kwaterę, choć pewnie melina była by słowem bardziej odpowiadającym prawdzie. Przez wiele lat totalnego zastoju działalności wodniackiej na ośrodku, Jan uprawiał w niej swój ulubiony sport, czyli podnoszenie kieliszka. Pomimo, że Janek jest niezwykłym kolorytem i swoistym folklorem jeziora Pogoria I, postanowiłem zdecydowanie ukrócić te praktyki! Jako, że hangar i wszystkie ruchomości zostały oficjalnie przekazane w zarząd nowego sformalizowanego klubu, wydaliśmy zarządzenie nakazujące opuszczenie tego pomieszczenia. Oj było lamentowania i krzyków!!! Z tego, co wiem nie obyło się bez skarg na samej górze. Niestety, osobiście nie widziałem możliwości prowadzenia szeroko zakrojonej działalności sportowo rekreacyjnej z ciągle nawalonym kolesiem mieszkającym w hangarze! To pewnie była jedna z wielu decyzji porządkowych, która nie przysporzyła mi przyjaciół. Niemniej jednak zupełnie o to nie dbałem.

Jan szybko wystarał się o domek campingowy na ośrodku, było ich wtedy wolnych cała masa. My zaś kupiliśmy kilka wiader farby i wspólnymi siłami wyganialiśmy duchy przeszłości z naszego nowego lokum.

Nowy Bosman Krzysztof Żak, niezwykle cenny nabytek w KSW Fregata, ze swoistą dokładnością rozpoczął prace nad naszymi Omegami. Krzysiu to były żołnierz Marynarki Wojennej, odsłużył swoje na Okrętach Podwodnych, był skrupulatny i dokładny w działaniu. Raźnie przejął warsztat naprawczy, szybko orientując się w potrzebach i brakach. Część materiałów i narzędzi zakupiliśmy sami. Szlifierkę podarowały Dąbrowskie Wodociągi, wiertarkę dostaliśmy od Tomka Gacha.

Całkowicie sprawna była jedna, jedyna łódka, którą przez cały okres poprzedni opiekowali się Stachurscy. Zresztą zasłużyła ona sobie na swoje miejsce w historii jeziora, mówimy bowiem o Nucie Wodnej. Pozostałe w mniejszym czy większym zakresie wymagały prac remontowych. Wzmacnialiśmy denniki, laminowali podwięzi wantowe, wymieniali przerdzewiałe okucia. Pojawiały się nowe szekle i fały, wiązaliśmy nowe talie. Praktycznie rzecz biorąc w klubie nie można było się nudzić. Wciąż słychać było charakterystyczne warczenie elektro-narzędzi i wesołe uwagi pracujących ludzi. Odbywało się wszystko w znakomitej atmosferze. W pogodne dni nie brakowało chętnych do malowania, szlifowania i laminowania. Wystarczyło pokazać, poinstruować i praca wrzała. Krzysiu sprowadził wnet całą rodzinę. Synowie Michał i Andrzej byli niezwykle pomocni w tych działaniach. Trzeba jednak pamiętać o naszych kapitalnych dziewczynach! Barbara żona Krzyśka, Monika Rybacka dziewczyna Michała, Anna Sławińska, Sylwia i wiele innych. Oczywiście dla mnie i dla Agnieszki Klub Sportów Wodnych Fregata, stał się równie ważny jak praca zawodowa, dom i firma.

Pewnego słonecznego ranka Jacek Sedlak przyprowadził do klubu młodego człowieka, który na zawsze zmienił jakość żeglarstwa na Pojezierzu Pogoria. Człowiekiem tym był Maciek Krajewski i to jemu zawdzięczamy fakt, że żeglarskie życie społeczności wodniackiej z Dąbrowy Górniczej, trafiło do ogólno –światowej sieci Internet!

 

W wakacje można było już śmiało postawić maszty na wszystkich łódkach naszej małej floty!!! Może coś jeszcze nie grało, może coś wymagało reperacji, ale pływać się dało!

 

Jakaż była nasza radość, gdy stawialiśmy żagle. Nie poddaliśmy się, nie polegli! Założyliśmy na miejsce starego zupełnie nowy klub!!!

 

Tarcia jakie wynikały, bo w końcu gdzie ich nie brak? Pojawiały się na linii klub, a kierowniczka ośrodka. Ala, kobieta na kilka lat przed emeryturą, która w przeszłości zarządzała ośrodkiem, nie bardzo była przychylna zmianą. Chciała kobita w ciszy i spokoju doczekać emerytury, a szum spowodowany naszą działalnością, był jej nie na rękę. Jednakże po kilku rozmowach zawarliśmy pakt o nieagresji, który w późniejszym okresie przekształcił się w symbiozę. My pomagaliśmy trochę jej, a ona miała więcej świętego spokoju.

Po kilku miesiącach wodniacka społeczność ze Starej Pogorii, zaakceptowała byt nowego, KSW Fregata. Zaczęły się odwiedziny, te oficjalne i te prywatno-ogniskowe. Regularnie odwiedzał nas kapitan Jan Wątrobiński, pojawiał się i Witold Proboszcz. Z moimi dawnymi kolegami z Hutnika niestety kontakty się urwały. Musiało upłynąć trochę czasu zanim doszło do pojednania. Ze swojej strony kilkakrotnie się o to starałem, niestety bez rezultatów.

Właśnie wtedy pojawił się pomysł zaakcentowania naszej bytności na jeziorze. W pewien letni weekend spotkaliśmy się wraz z Zdzisławem Krasiczyńskim, Jackiem Sedlakiem i Agnieszką na porannej herbacie. Byliśmy w doskonałych humorach. Prawdopodobnie to Jacek zapytał, co jeszcze możemy zrobić w tym sezonie! Aga rzuciła hasło , regaty! Czemu nie?! Koszty całego przedsięwzięcia małe, a sama idea żeglarskiej rywalizacji sportowej na naszym jeziorze w tamtych czasach wyglądała mizernie. Odbywały się nieregularnie, regaty O Błękitną Wstęgę Jeziora Pogoria I organizowane przez LOK Zefir. Była to klasa open, czyli wszystkie łodzie mogły w nich brać udział. Raczej była to impreza kurtuazyjna, niż prawdziwe zawody. W Trampie, odbywały się zamknięte regaty wewnętrzne. Ale i cały TKŻ Tramp, był wówczas klubem zamkniętym, w którym sforsowanie bramy zamkniętej na cztery spusty, stanowiło wyczyn nie lada! Hutnik regat nie organizował wcale, stawiając na szkolenia i rekreacje. Istniała, zatem nisza, którą postanowiliśmy wypełnić. Zastanawialiśmy się na formułą regat. Chciałem nadać im z założenia charakter sportowy. Niemniej brakowało mi doświadczenia w tym temacie. Działając raczej, na czuja, zaproponowałem regaty klasy OMEGA, wychodząc z założenia, że łodzi tego typu jest na jeziorze najwięcej. Wszyscy obecni na tym ważnym przecież spotkaniu, przychylili się do moich uwag. Ustaliliśmy termin na wrzesień, biorąc pod uwagę urlopową nieobecność wielu kolegów z sąsiednich klubów. Zaczęła się praca organizacyjna.

 

Ustaliliśmy, że regaty będą cykliczne, nagrodę stanowić będzie Puchar Przechodni. Sternik wygranej załogi będzie mógł zabrać puchar do siedziby swojego klubu, pod warunkiem oddania go przed nowym terminem zawodów. Miało to na celu ograniczyć koszty. Po prostu wtedy jeszcze nie współdziałaliśmy z Miastem, kasę na całe przedsięwzięcie musieliśmy wyasygnować z klubowych pieniążków. Sam okazały na owe czasy puchar, podarował Prezes Wodociągów. Tak właśnie narodziła się trwająca wiele lat tradycja wrześniowych zawodów żeglarskich, organizowanych przez Klub Sportów Wodnych Fregata w klasie Omega, o Puchar Komandora Klubu!!!

 

O samych zawodach, szczególnej atmosferze i emocjach napiszę jednak w kolejnej odsłonie „halsowania”. Zapraszam serdecznie do lektury.

 

Tomasz, Bezan, Mazur.