|
||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
|
Początek sagi jachtu „Opti”. Londyn 29.05.2013.
Zanim zacznę kolejne wspominki, z naszego żeglarskiego życia jeziora Pogoria ! w Dąbrowie Górniczej. Koniecznie chcę przekazać podziękowania, dla Agnieszki Mazur. Dwie solidne porcję uczuć, emocji i autentycznych przeżyć zawarte w obu częściach „Halsowania”, opowiadające o pierwszej morskiej wyprawie Fregaty to dokładnie to, o co w tym cyklu chodzi. Brawo Aga!!! Swoją drogą zapraszałem do współredagowania tego cyklu całkiem pokaźną liczbę osób. Wszystkie one, kiedyś z klubem i akwenem bardzo aktywnie związane. Niestety jedynie Agnieszka poszperała w dokumentach, fotkach i zakamarkach pamięci bardzo wzbogacając całość materiału. Szkoda!!! Kiedyś po latach te spisane słowa stanowić będą ważne świadectwo, że żeglarska działalność na Starej Pogorii mierzyła się nie tylko ilością wypitego przy ognisku piwa. Dokładnie w dniu, kiedy pierwsza załoga Klubu Sportów Wodnych Fregata, schodziła z pokładu S/Y Freja nr PZ 94, pociągiem relacji Katowice – Świnoujście ruszała na rejs kolejna grupa żeglarzy. Kapitanem miał być oczywiście śp. Witold Proboszcz, ale pozostali członkowie związani byli z Fregatą zupełnie innymi relacjami. W tym miejscu wypada opowiedzieć o pewnym moim zamyśle, który urzeczywistnił się niestety jedynie częściowo. KSW Fregata od samego początku istnienia, zdominowana została wpływami gospodarza terenu Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji w Dąbrowie Górniczej. Nie było w tym nic złego! Bynajmniej!!! Firma pomagała w rozwoju i żyliśmy na zasadzie symbiozy. Niemniej jednak było to całkowite uzależnienie od jednego podmiotu w praktyce przypominające idee klubu zakładowego. Ja chciałem większej niezależności i samodzielności klubu. Ponadto zawsze obawiałem się, że w przypadku zmian zarządu spółki, mogą zmienić się również nastawienia do Fregaty. Wynikało to z niedawnych doświadczeń Hutnika, Kolejarza, Trawersu, oraz wielu innych żeglarskich ośrodków z naszego akwenu. Ograniczanie kosztu i odcinanie balastu tak zwanego majątku nieproduktywnego, wykończyło wiele stowarzyszeń sportowych w naszym kraju. Nawiasem mówiąc w sytuacji Fregaty nic się dotychczas nie zmieniło, a władze wierzą ślepo, że obecny stan będzie trwał na wieki. W roku 2000-cznym, jak poprzednio wspominałem utrzymywałem spore i mocno ożywione kontakty biznesowe. Przy każdej nadarzającej się sposobności szukałem osób przychylnych żeglarstwu i klubowi w różnych środowiskach, tych biznesowych również. Przynosiło to powoli wymierne efekty w postaci materiałów do remontów i innych, których posiadanie nie uszczuplało naszych zasobów finansowych. Moim marzeniem było zrównoważyć w przyszłości wpływy PWiK przez samofinansowanie stowarzyszenia i alternatywnych sponsorów. Podkreślam, że działania moje nie były dobrze odbierane przez pewną część zarządu klubu. Współpracując w firmą BP Poland, która to miała bazę przeładunkową gazu w Sławkowie, poznałem jej dyrektora Artura Krzyka. Z fascynacją słuchał on o moich żeglarskich przygodach i wyrażał spore zainteresowanie tematem. Zaproponowałem, zatem uczestnictwo w rejsie morskim. Artur z entuzjazmem przyjął propozycję, a ponadto zapytał czy możliwe jest, by cała załogę stanowili jego koledzy mniej lub bardziej z firmą BP powiązani. Oczywiście odpowiedziałem TAK! Po uzgodnieniu wszystkiego z Witkiem, postanowiliśmy zorganizować przed rejsowe spotkanie na Pogorii w Klubie Fregata, bo z grupy Artura jedynie kolega Bielecki miał doświadczenie żeglarskie. Odbyło się ono na wiosnę. Chłopaki popływali na Omegach i kabinówkach, zrobili grilla. Powoli zacierałem ręce. Zdobycie przyjaciół, a może i potencjalnych członków z grupy kierowniczej BP Poland wpisywało się dokładnie w moją strategię rozwoju KSW Fregata. Zatem kiedy Agnieszka i koledzy wracali po rejsie do domu. Ja i chłopaki z grupy BP Poland jechaliśmy do Świnoujścia na spotkanie morskiej przygody. Ja wiedziałem, czego można się spodziewać po zimnym i kapryśnym Bałtyku. Bardzo starałem się tą wiedzę wpoić w moich towarzyszy. Niestety niekoniecznie mi się to udało. Koledzy traktowali ten rejs jak fajną weekendową przygodę. Ich wyobrażenie żeglowania, zwłaszcza w lipcu, to opalanie, wypoczynek i leniuchowanie na czystym, bielutkim pokładzie lśniącej łódeczki. Oglądali foldery reklamowe z wakacji w Grecji, czy Chorwacji i taką miarą mierzyli Bałtyk i wysłużoną Freje. Zderzenie z rzeczywistością było dla nich szokiem!!! S/Y Freja to jacht okazały. Odznaczał się zresztą wielkością w porcie w Świnoujściu. Niestety odznaczał się również swoim opłakanym stanem technicznym, który podkreślało malowanie!!! Jakiego koloru była wtedy Freja??? Na to pytanie nikt nie dałby jednoznacznej odpowiedzi. Po prostu pomazali cały kadłub łącznie z pokładem, tym co akurat zawadzało w stoczni czy w klubie. W efekcie jacht pomalowany był w różnego koloru i odcienie pasy, które zupełnie do siebie nie pasowały. Całość tworzyła dość przygnębiające wrażenie. Z myślą, że nie szata zdobi człowieka, zebrałem raźno naszą załogę i optymistycznie ruszyliśmy do portu. Koledzy już kręcili nosami, a ich nastrój pogarszał się z każdym krokiem. Na pokładzie przywitał nas Witek. Nie miał dobrych wiadomości. Nawaliło sprzęgło. Trzeba go naprawić, bo inaczej nie możemy liczyć na pomoc silnika, co uniemożliwia praktycznie żeglugę. Zatem koledzy ubrani w fajne koszulki zwiedzali sobie Świnoujście, podrywając kelnerki z okolicznych barów. Ja natomiast ubabrany w oleju, smarach i wszystkim tym, czego można doszukać się w zęzie, wymontowywałem sprzęgło, by odwieść go jak najszybciej do warsztatu. Witaj cudowny rejsie!!! O dziwo operacja poszła gładko. Kilka telefonów i ktoś naprawił uszkodzoną część. Potwornie brudny, zmęczony i głodny, montowałem całe to ustrojstwo powrotem do jachtu. Kilka prób, ha działa !!! W między czasie dokonałem przeglądu takielunku. Dramat! Fały są za krótkie! Zatem każda zmiana żagla, to wyczyny ekwilibrystyczne na granicy utraty życia, lub wypadnięcia za burtę. W nawigacyjnej cuchnie ropą. Po 10-minutach głowę rozsadza potworny ból, a ja mam tam mieć koje!!! Wyposażenie kambuza spartańskie. Zresztą, że to się jakoś trzymało kupy, było zasługą Witka, który wynajął jacht na dwa miesiące i powoli naprawiał wszystkie zawodzące elementy. Po przeprowadzeniu niezbędnych ćwiczeń obsługi poszczególnych lin, żagli itp. Podchodzimy do odprawy. Lipiec w porcie nawet ciepło, niemniej rozkołys daje przedsmak tego, co czeka na nas po wyjściu w morze. Przygotowuje najcięższy zestaw sztormowy, a zaraz po oddaniu cum zakładam ciepłą wełnianą czapkę. Koledzy z biur BP Poland uśmiechają się ukradkiem. Ja obserwuje czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Długo nie czekałem. W dwie godziny po wyjściu w morze z całej załogi pozostały jedynie dwie osoby zdolne do pracy na pokładzie. Kapitan Witold Proboszcz i ja. Reszta zaległa pod pokładem szukając rozpaczliwie kubełków, wiaderek, woreczków i puszek. Rozpoczął się tradycyjny koncert na kilka rzygających gardeł i sztorm! Wiatr tężeje! Zmieniam foka na małą szmatkę, grot precz, a na bezanie zakładam dwa refy. Nadmiar ostrożności???! Może, ale kto pomoże mi to poredukować gdy zacznie się prawdziwy taniec? Witek nawiguje, ja przy sterze. Tak jedziemy cały czas, bo z reszty jedynie Artur wyszedł na wachtę i to raczej by nam potowarzyszyć, gdyż nadal miał śliczny zielony kolor na twarzy. To był bardzo męczący przelot na Bornholm. W porcie Witek i ja poszliśmy spać padnięci i wypompowani, a chłopaki cudownie ozdrowiali z zamiłowaniem zwiedzali wyspę. Ot sprawiedliwość! W drodze powrotnej nie wiało. Żeby zdążyć na wymianę załogi musieliśmy pomagać sobie silnikiem. Normalka na kapryśnym bałtyckim rejsie w lipcu. Tak, czy owak rejs nas zbliżył. Zaczęły się zawiązywać przyjaźnie i plany na przyszłość. Przecież wszyscy byliśmy w podobnym wieku. Do dziś nie wiem kto doniósł i co naopowiadał do zarządu BP Poland o zażyłości i nieformalnej przyjaźni kilku członków młodszego kierownictwa. W rezultacie całkowicie rozbito naszą grupę!!! Kilku chłopaków straciło prace, a ja zmuszony zostałem do zerwania stosunków gospodarczych z tym kontrahentem. To było moje pierwsze doświadczenie z drapieżnym kapitalizmem w stylu zachodnim, który chciałby kontrolować nie tylko twoje życie zawodowe, ale i zainteresowania, hobby i przyjaźnie. Koniec naszej znajomości, był zarazem końcem współpracy BP Poland z KSW Fregata. Coś, co dobrze się zapowiadało i miało szanse na sukces, zostało stłamszone w zarodku. Szkoda! Była to dla mnie gorzka, ale bardzo ważna lekcja ostrożności w działaniach organizacyjnych. Do dziś mam to w pamięci. Sam rejs zaliczam do tych niezbyt udanych! Żeglowania mało. Pogoda fatalna no i ta koszmarna kondycja jachtu. Niemniej jednak to zawsze kilka dni na morzu. Po latach wspominane nawet osobliwą przyjemnością. Po rejsie w klubie Fregata, dało się wyczuć inną lepszą atmosferę. Te kilka naście dni na małej powierzchni, bardzo zintegrowały naszą społeczność klubową. To dawało się odczuć w następnych działaniach. Przecież tradycyjnie zorganizowane zostały wrześniowe regaty Omegi o Puchar Komandora KSW Fregata, jesienne szkolenie i huczne zakończenie sezonu. Nam zasmakowało się jednak w morskim pływaniu. Marzyliśmy jednak o jachtingu troszkę z tej wyższej półki. Gdzie nie trzeba się bać, że wszystko się pourywa, zepsuje, czy potarga w najmniej oczekiwanym momencie. Chcieliśmy wyruszyć w rejs i cieszyć się nim. Podziwiać otaczającą nas przyrodę, poznawać nowe miejsca. Dokładnie w tym czasie kapitan Jan Wątrobiński budował swój jacht. Pojawiły się pewne problemy związane z wykończeniem jednostki. Jednocześnie konieczne było przestawienie kadłuba w inne miejsce, bo poprzednio zajmowana hala miała być przeznaczona jako powierzchnia magazynowa, czy coś takiego. Kapitan Jan zwrócił się z zapytaniem, czy chcielibyśmy pomóc przy pracach wykończeniowych? W zamian oczywiście pływamy razem w kolejnym sezonie! Nie trzeba był nas namawiać! Kilka osób z naszego klubu, praktycznie przeniosło się na Tworzeń do hali warsztatowej, spędzając tam wszystkie wolne chwile. Perspektywa pływania za rozsądną cenę na nowym dobrze wyposażonym jachcie. No czegoż więcej nam było trzeba!!! W takich właśnie okolicznościach przyrody zaczął się nowy rozdział w działalności KSW Fregata. Rozpoczynała się historia jachtu S/Y Opti, jednostki która z Dąbrowy Górniczej ruszała na szerokie wody.
Tomasz. Bezan. Mazur.
foto: uczestnicy rejsu na s/y Opti w roku 2003 Słówko od Naczelnej: s/y Opti to jacht, którym pożegnałam się z KSW Fregatą. Pomagałam przy jego budowie, zaraziłam ludzi z klubu swoim pomysłem a w 2003 roku, na kilka tygodni przed wyjazdem do UK popłynęłam na rejs, który okazał się być dla mnie ostatnim klubowym wydarzeniem w moim życiu. Za miesiąc będę obchodzić 10ciolecie emigracji i kiedy patrzę w przeszłość zastanawiam się jak to się wszytko potoczyło. Ile możliwości wykorzystałam a ile przeszło mi koło nosa ale pomomo wieloletniej pracy na rzecz klubu moje i Bezna rozstanie z klubem było dość chłodne. Te zdjęcia to ostatnie miłe dla mnie wspomnienie o Fregacie. Z żeglarskim pozdrowieniem Bramreja
|
|