Wydarzenia Halsowanie U Bezana Żaglokultura Żaglopodróże Sylwetki
Debiuty Korespondenci Galeria Pogoria Linki Home

 

 

 

 

 

Jacht "Wodnik"

Londyn 05.12. 2013.

 

Krótka opowieść o tym, jak Wielki Trener z jeziora Mamry, trafił do KSW Fregata.

 

Zanim rozpocznę, jednak ten rozdział wspomnień związanych z działalnością Klubu Sportów Wodnych Fregata, należy powiedzieć, że mamy w Dąbrowie niezłą aferę. Dosłownie kilkanaście dni temu portal prześmiewczy Wiocha.pl na głównej stronie umieścił zdjęcie naszego, nieszczęsnego budynku Dworca PKP w Dąbrowie Górniczej. Jest to jakąś chyba ironią losu, że dworce dzielnicowe, jak Dąbrowa Górnicza Ząbkowice, czy Gołonóg mają zaniedbane, aczkolwiek okazałe budynki dworcowe, które przy odrobinie chęci i sporym nakładzie środków, prezentowałyby się okazale. Natomiast główna stacja Dąbrowa Górnicza wygląda, jak okaz slumsów z najbiedniejszych dzielnic III świata. Faktem jest, że niewiele może tu zrobić Miasto, bo i grunt i budynek należą do jednej ze spółek po denacie PKP. Ile jest tych spółek, to nawet Sąd Rejestrowy nie jest pewien. Co jest w czyich kompetencjach, też raczej nikt nie jest w stanie się połapać. Osobiście, gdy próbowałem się dopytać o cenę jednego z obiektów PKP w regionie, to odsyłano mnie do Dyrekcji w Gdańsku Oliwie!? Wymiękłem i dałem sobie spokój. Zatem chyba stan faktyczny nieprędko się zmieni. Może, zatem pomysł obsadzenia dworca bluszczem, Pana Prezydenta Talkowskiego, absurdem nie był? Bluszcz by zarósł i tyle go widzieli!!!

 

Wracając jednak do Fregaty. Kurs żeglarski zorganizowany we wrześniu roku 2001, przeszedł wszelkie oczekiwania. Chętnych było tylu, że praktycznie cały sprawny sprzęt poszedł na wodę! Do pomocy, jak się okazało na stałe, dokooptowaliśmy Piotrka Radzieja instruktora z LOK Zefir, a i Krzyśka Siulińskiego, czyli naszego Partyzanta, prosiliśmy o pomoc. Moja wizja przekształcenia Ośrodka Wczasów Świątecznych PWiK w wodniackie centrum szkoleniowo-rekreacyjne, zaczynała nabierać kształtów. Stopniowo pozyskiwaliśmy kolejne pomieszczenia świetlicy, do klubowego użytku. W tamtych czasach wymagało to sporego zachodu, sprytu i determinacji. Do pełni szczęścia brakowało nam jedynie treningowej jednostki dwumasztowej. Wprawdzie posiadanie „Suchej” umożliwiło nam bezproblemowe organizowanie kursu na stopień „Żeglarz Jachtowy” niemniej stopnie wyższe, jak „Sternik Jachtowy i Instruktor” uwarunkowane były odbyciem manewrówki i zdaniem egzaminu na jednostce dwumasztowej.

Realnie patrząc na rynku dostępne były jedynie Dz-ty, oraz Mały i Wielki Trener. Inne jednostki dwumasztowe pojawiały się czasami gdzieś na akwenach, jako prototypy, jednostkowe egzemplarze czyjejś szkutniczej fantazji. Dz-te znałem bardzo dobrze. Pływałem na tej jednostce niejednokrotnie. Kursy na Sternika Jachtowego i Młodszego Instruktora, całe na tych właśnie jednostkach odbyłem. Niemniej niespecjalnie lubiłem ten typ łódki. Pomimo niewysłowionych zalet dydaktycznych, jest to jednostka bardzo przestarzała. Nie wspominając o tym, że niewprawnie obsłużony, a zarazem dobrze okuty, pik gafla może zabić na miejscu! Ostro na wiatr DZ-nie pójdzie, a i całodzienne żeglowanie na tej jednostce wygodne nie jest.

Zupełnie inaczej sprawa się przedstawia w przypadku jachtu typu Wielki Trener. Wysoki i przestronny kadłub, wygodne ławki wokoło burt i wewnątrz łodzi, a do tego nowoczesne ożaglowanie bermudzkie. Te cechy czynią Trenera jachtem szkoleniowym, ale i kapitalną jednostką rekreacyjno-wycieczkową.

Moja przygoda z jachtem Wieki Trener, rozpoczęła się całe lata temu. Kiedy wraz z Ryśkiem Bencem świętowaliśmy zakończenia sezonu na Jeziorze Żywieckim. Prowadzi się bardzo dobrze! Na wiatr idzie prawie tak ostro jak Omega. Z łatwością daje się obsługiwać w trzy a nawet dwie osoby. Mnie zdarzało się dla fantazji wypływać samemu. Niemniej żeglownie w nawet 12-sto osobowej grupie nie wywołuje uczucia ścisku i klaustrofobii. Ta ostatnia cecha miała również ważny aspekt finansowo-organizacyjny. Po prostu posiadanie takiego typ łódki pozwala na zmniejszenie liczby i tak deficytowych instruktorów. Zatem same plusy. Jednak z pozyskaniem jednostki wiązały się spore trudności!

Nasz młodziutki klub nie posiadał wolnych środków na tak poważną inwestycję! Jeżeli bowiem pojawiały się oferty sprzedaży, choć było to zjawisko nieczęste, to cena opiewała na z górą ponad 10 tysięcy złotych. Na taki wydatek pozwolić sobie nie mogliśmy.

W międzyczasie jednak, nasze działania, dynamiczny rozwój i pozytywny wpływ na wizerunek wodniactwa w Dąbrowie Górniczej został spostrzeżony we władzach decyzyjnych. Czasem tak już jest, że wszystko zbiega się w czasie, zachodzi na siebie klejąc się w jedną konstruktywną całość. I taka właśnie jest historia „Wodnika” na ośrodku Dąbrowskich Wodociągów.

W Internecie pojawiła się wiadomość, że Yacht Club Naktuz , działający przy KWK Morcinek Jastrzębie Zdrój likwidować będzie bazę na Mazurach. W związku z tym ogłasza możliwość odsprzedaży jachtu szkoleniowego Wielki Trener. Jednostka znajdowała się na Mazurach a dokładnie w prześlicznej przystani nad jeziorem Mamry w Skłodkowie i dopiero co została wyslipowana po zakończeniu sezonu. Jeżeli niedawno wyslipowana, to znaczy technicznie musi być w miarę sprawna. Z korespondencji z właścicielem wynikało, że łódka jest kompletna i w zasadnie nadaje się do użytku z marszu. Cena również okazała się bardzo przystępna, bo sporym utrudnieniem był transport tak sporych rozmiarów jednostki. Mając te wszystkie informacje w teczce udaliśmy się do Prezesa Andrzeja Malinowskiego, który swoim doświadczeniem, radą i wyraźną materialną pomocą, niejednokrotnie wspierał kiełkujący Klub Sportów Wodnych Fregata.

Rozmowy z Prezesem nigdy do łatwych nie należały. Jest to człowiek, do którego instynktownie odczuwa się pewien dystans. Niemniej to właśnie Prezes Andrzej Malinowski, wyasygnował kwotę która pozwoliła na poważne rozmowy o zakupie wymarzonej szkoleniowej łódki. Dżentelmeńska umowa obejmowała oczywiście nazwę, logo i reklamę PWiK wpisane w nowe życie łódki. Ponadto klub zobowiązał się do współ-organizacji zabezpieczenia zimowego łodzi na mazurskiej przystani, jak równiej sprowadzenia jej do portu KSW Fregata. Porządny samochód i doskonałego kierowcę wyekspediowały Wodociągi. Reszta była naszym zadaniem.

Dogranie spraw przelewów, faktur, umów i rachunków kupna-sprzedaży załatwiała Agnieszka Mazur. Nie obyło się bez jazdy do Jastrzębia, ale w końcu wszelkie formalności zostały podpinane na ostatni guzik. Zaczynała się zima 2001roku. Lekkie opady śniegu i mróz zaczynały kąsać przywykłe do słońca i ciepła żeglarskie twarze. Wynikła więc konieczność udania się do przystani w Skłodkowie nad Jezioro Mamry, by dokonać prac związanych z zimowym zabezpieczeniem jednostki. Pojechały nas cztery osoby. Zbyszek Honiek kierowca, ja, Zdzisław Krasiczyński Skarbnik Klubu i nie jestem pewien kto jeszcze. Albo kolega Marek Stachurski, albo Wojtek Jamuła. No cóż czas zaciera takie fakty w pamięci. Zaopatrzyliśmy się w liny, plandeki, łączniki i inny sprzęt przydatny do wykonania niezbędnych czynności zabezpieczających. Na Mazury szmat drogi a dzień grudniowy krótki. Pewnego dnia po telefonicznych uzgodnieniach z właścicielami przystani w Skłodkowie, ruszamy by pierwszy raz naocznie ocenić stan przyszłej flagowej jednostki Fregaty.

Sympatycznego właściciela ogromnej posiadłości, portu i przystani w Skłodkowie zastaliśmy w terenowym ARO gotującego się na polowanie. Sam port powitał nas śniegiem, mroźnym mazurskim wiatrem i surowym wschodnim klimatem. Widok jakże innym niż nasze wspomnienia z letnich, żeglarskich wędrówek po Szlaku Wielkich Jezior. Było w tym coś jednak, co mnie osobiście urzekło! Ten szelest trzcin, tafla zamarzającego jeziora, słowem prawdziwe tchnienie bajkowej Królowej Lodu.

 

Wykorzystując ostatnie promienie słońca czyściliśmy, oglądaliśmy i okrywaliśmy na zimę nasz najnowszy klubowy przybytek , jacht dwumasztowy Wielki Trener! Fakt, że sprzedający nie naciągał nas opisując techniczny stan. Znając te jednostki z przeszłości widziałem, że łódka jeszcze długo będzie nam służyć, a sam remont nie będzie zbyt wymagający.

Resztę długiego wieczoru spędziliśmy zwiedzając okolice, spacerując brzegami drugiego, co do wielkości jeziora w Polsce, oraz gawędząc z właścicielem. Zmęczeni jazdą wcześniej położyliśmy się spać w miłym i schludnym pensjonacie w Sołdkowie.

W drodze powrotnej dopisywały nam humory. Łódka zabezpieczona, jej stan techniczny wygląda na dość dobry. Zatem kolejny sezon KSW Fregata na jeziorze Pogoria I w Dąbrowie Górniczej, zapowiadał się bardzo obiecująco!!!

Zima jakoś szybko zleciała! Pod koniec marca ustąpiły lody, a śnieg i mróz nawet na mroźnych Mazurach ustępowały tej najpiękniejszej porze roku. Nadchodziła wiosna roku 2002! Ponownie telefonujemy do Skłodkowa umawiając termin transportu łodzi. Największym problemem był oczywiście ogrom tej jednostki. To przecież 8metrów 60 centymetrów długości kadłuba!!! W innych okolicznościach nie dawało by mi to spokoju, ale ja od początku całego przedsięwzięcia wiedziałem, że całkiem niedaleko w Sosnowcu, kolega Zbyszek posiada przyczepę, która nada się na taką eskapadę. Ta wiedza pozwalała mi spokojne spać. Zbyszek był właścicielem największej łodzi żaglowej, osławionego Czarnego Konia, która żeglowała za moich czasów na Pogorii I. W moich wspomnieniach „Czarny Koń” pojawiał się w części o białym szkwale i regatach. Była to jednostka ciężka o długości 8 metrów i 30 centymetrów. Zatem dostosowana do jej przewozu przyczepa, spokojnie powinna przewieść naszego Trenera. Termin pożyczenia przyczepy uzgodniłem już wcześniej. Cena też była raczej symboliczna. Dla pewności przewiozłem ją na kilka dni wcześniej do warsztatów samochodowych PWiK gdzie zaprzyjaźniony wędkarz dokonał wnikliwego przeglądu wszystkich mechanizmów. Naprawiono i wyregulowano hamulec najazdowy, sprawdzono światła, a przeznaczonego do transportu Lublina, wyposażono w dodatkowe lusterka. Był początek kwietnia 2002, gdy ponownie z KSW Fregata na Mazury ruszyła ekipa żeglarskiej braci. Tym razem było nas więcej. Oczywiście bohaterem niekwestionowanym był Zbyszek Honiek! To doskonały kierowca! Po krótkiej trwodze, gdy zobaczył zmontowany zestaw w postaci samochód, wielka przyczepa i ogromna łódka. Z wprawą, rozwagą i całkowicie bezpiecznie dowiózł wszystko i wszystkich na miejsce. Słuszne uznanie należy się również Markowi Stachurskiemu! Marek to techniczna złota rączka. Kiedy coś nie gra, nie działa jak należy, to właśnie Marek potrafi uratować krytyczną sytuację. Zabrał ze sobą narzędzia, pasy, liny i tak to wszystko dopasował, że obyło się bez najmniejszych komplikacji. Ponadto w chwili, gdy ja zwątpiłem w możliwości naszej przyczepy, on stanął na wysokości działania. Prócz mnie, Zbyszka i Marka, był z nami chyba Krzysiu Żak i Michał jego syn.

Droga na Mazury była dość szybka. Powiadomiony właściciel portu, przygotował wszystko do transportu. Nawet dźwig był już podpięty do załadunku łódki. Jak już wspominałem trochę obawiałem się o nośność naszej przyczepy. Chyba złe doświadczenia z transportu Suchej, zostały mi w pamięci. Niemniej w sprawę wkroczył Marek i po dopasowaniu podpór, zaczepu i ramy wszystko doskonale się zgrało! Powstał ogromny, ale bardzo zgrabny zestaw. Szybko spać, bo rankiem skoro świt ruszamy w drogę powrotną. Oczywiście nie obyło się bez malutkiego spaceru brzegami Jeziora Mamry, jednakże tym razem czas nas gonił!

Pomimo początkowych obaw, cały zestaw spisywał się kapitalnie! Zbyszek zaczął nawet troszkę szarżować z prędkością, na co musieliśmy zwracać mu uwagę. Przejechane kilometry nawijały się na licznik, my zaś byliśmy coraz bliżej Pogorii. W klubie czekała cała ekipa. Wodowanie jednostki miało się odbyć w zaprzyjaźnionym KSW Hutnik. Wszyscy pod parą czekali na nasz przyjazd.

Pamiętam, że na teren Hutnika, wjechaliśmy późnym sobotnim wieczorem. Zmęczeni, ale niesamowicie szczęśliwi wprowadziliśmy jacht pod slip. Były opowieści, radość i grzane piwo! Następnego dnia, dzięki pomocy kolegów z Hutnika, jacht Wielki Trener, przyszły Wodnik, pierwszy raz dotknął tafli jeziora Pogoria I w Dąbrowie Górniczej.

W kolejnym odcinku „Halsowania” opisze Wam pierwszy rejs, remont i chrzest nowej flagowej jednostki Klubu Sportów Wodnych Fregata. Czas ten wspominam jako doskonały przykład społecznej mobilizacji ludzi mających wspólny cel. Robota dosłownie paliła się w rękach! Chętnych do pomocy nie brakowało. Pewnie trudno w to uwierzyć, ale efekt tamtejszych solidarnych działań, do dziś służy klubowiczom KSW Fregata. Choć przecież minęło już ponad dziesięć lat od tamtych wydarzeń!

 

Tomasz. Bezan. Mazur.

PS. W zbiorach posiadanych fotografii nie zachowało się zdjęcie z transportu całości zestawu. Fotografie taką posiadają, jak mniemam Zbyszek Honiek i Marek Stachurski. Jeżeli nie sprawiłoby to problemu, to bardzo prosimy o podesłanie tych fotek do naszej redakcji. Za co z góry Bardzo Dziękujemy!

 

 

Foto: Zdjęcia pochodzą z archiwum KSW Fregata i Pogoria.org - Z uwagi na czas, jaki upłyną od wykonania zdjąć, skanowania ich i publikacji (około 10 lat) nie podajemy autorów poszczególnych zdjęć ale większość zdjęć jest autorstwa Maćka Krajewskiego, Jacka Sedlaka i Agnieszki Mazur. Jeżeli kogoś pominęliśmy to bardzo przepraszamy i prosimy o kontakt aby pomyłkę wyjaśnić.
Redaktor Naczelna Agnieszka Bramreja Mazur