Wydarzenia Halsowanie U Bezana Żaglokultura Żaglopodróże Sylwetki
Debiuty Korespondenci Galeria Pogoria Linki Home

 

 

 

 

 

 

Na suchym lądzie.

Londyn 08.07.2015.

 

Wkradł się tu może malutki błąd, gdyż kolejne odcinki „Halsowania” będą w głównej mierze opisywać nasze żeglarskie przygody w UK. Wiadomo jednak powszechnie, że Wielka Brytania to po pierwsze wyspa, a po drugie leje tu jak cholera. Teoretycznie, a nawet i praktycznie, jak sądzą niektórzy, jest to ląd suchy i stały!? My zaś na jakiś czas znaleźliśmy się daleko od wody, szumu, fal i wiatru szarpiącego nieposkromione żagle. Pomimo że trafiliśmy do „kolebki” potęgi żeglarstwa, wielkich odkryć i niezapomnianych zwycięstw morskich, na pewien okres musieliśmy zapomnieć o naszej pasji. My znaleźliśmy się na dosłownie suchym lądzie!!!

 

W życiu zawsze jest coś, za coś!!! I choć różni romantycy starają się wmawiać, że istnieje bezinteresowność, solidarność i przyjaźń, to tak naprawdę liczyć możesz jedynie na siebie. Dla nas szczęściem było w tym okresie, że mogliśmy i możemy liczyć na siebie nawzajem. W roku 2008 zaczynał się, bowiem dla naszej rodzinki „długi hals”, który na kilka ładnych lat oddali nas od domu, Dąbrowy Górniczej i naszego jeziorka Pogoria I.

Oczywiście czas pokaże, że rzeczywistości, ta Polska i emigracyjna niejednokrotnie będą się przenikać. Jednak na rok 2004 jedynym kontaktem z dawnymi pasjami, kolegami, słowem dawnym życiem, będzie opisywana już przez naczelną, wizyta w Londynie jachtu s/y Opti.

 

Mówi się powszechnie, że na emigracji dopiero drugie pokolenie może angażować się w działalność społeczna, sportową, słowem niedochodową. Konieczność życiowa zmusza w pierwszej kolejności zadbać o sprawy związane z ustabilizowaniem sytuacji zawodowej, mieszkaniowej i najważniejsze z poznaniem języka. My mieliśmy troszkę szczęścia. Wielka Brytania w roku 2004 naprawdę potrzebowała rąk do pracy. Nowi chętni ludzie bez większych trudności znajdywali zatrudnienie, a na niedociągnięcia językowe, czy kwalifikacje zawodowe patrzono trochę przez palce. Dawało to ogromną szanse na w miarę szybkie nadrobienie startu i wtopienie się w wielokulturowy koloryt Anglii. Nasz okres adaptacyjny przeszedł dość spokojnie. Oczywiście nie obyło się bez błędów i niepowodzeń. Niemniej jednak w porównaniu do sytuacji obecnej, nam było zdecydowanie łatwiej. Halsowanie, nie jest miejscem na szczegółowe opisywanie zawirowań zawodowo-mieszkaniowych. Los sprawił, że po kilkumiesięcznym epizodzie w Bostonie, trafiłem do Londynu. Wraz z Agą wynajęliśmy pierwsze samodzielne mieszkanie, które zresztą do dziś dobrze wspominam. Poukładaliśmy sprawy zawodowe, a nawet zaczęły się pierwsze wycieczki po wystawach i muzeach wielkiego Londynu. Wiele spraw było dla nas niezrozumiałych, niemożliwa była swobodna konwersacja w języku angielskim, ale próbowaliśmy i uczyliśmy się! Nasze wycieczki na Royal Greenwich pod Cutty Shark, oglądanie statków na Tamizie rozpalało tęsknotę za niekwestionowaną miłością życia, za włóczęgą pod żaglami. Czasem pojawiał się w polu widzenia jakiś ładny jacht. Czasami pozdrawialiśmy machaniem załogę, tęsknymi oczyma widząc siebie na pokładzie. W sercu ściskało wtedy coś bardzo mocno, bo realistycznie rzecz biorąc nie przewidywałem w najbliższej przyszłości możliwości i okazji na swobodne halsy. Znaleźliśmy się na „suchym lądzie”, a luksus spędzania czasów na łódce z żaglem wydawał się całkowicie nieosiągalny. Trzeba pamiętać, że w tamtym okresie nie mieliśmy chwilowo wpływu nawet na rozwój i funkcjonowanie Pogoria.org, która znajdowała się w całkowitym zarządzie i posiadaniu KSW Fregata. Coś za coś! Ustabilizowaliśmy sprawy materialne i mieszkaniowe, ale znaleźliśmy się na bocznicy żeglarskiego biegu wydarzeń. Niewiele wskazywało, że sytuacja się zmieni!!!

Wielka Brytania w okresie wstąpienia naszego kraju do Unii Europejskiej, była krajem o zaskakująco wielkich możliwościach. Czasem mała prasowa notka, dosłownie kilka zdań, potrafi spowodować lawinę wydarzeń, która zmienia i kształtuje inną rzeczywistość. I tak właśnie stało się w naszym przypadku.

Była to zima roku 2005, kiedy to w jednej z polskich gazet w Londynie, o ile dobrze pamiętam w Gońcu Polskim, opisywano wystawę London Boat Show. Pod relacją z tego wydarzenia autor umieścił notatkę, że w Londynie od szeregu lat działa polonijny klub wodniaków Yacht Klub Polski Londyn. Był też tam podany kontakt do sekretarza klubu. To Bramreja namówiła mnie do tego by napisać do YKP Londyn! Odpowiedź przyszła szybko. Odpowiedział nie, kto inny jak właśnie nieoceniony Jerzy Knabe. Po krótkiej wymianie korespondencji okazało się, że w Londynie jesteśmy sąsiadami. Zostaliśmy zaproszeni na spotkanie w domu Jurka, by poznać się z innymi kolegami polskimi żeglarzami mieszkającymi w Londynie. W tym właśnie miejscu zaczyna się kilka bardzo intensywnych lat naszej działalności w YKP Londyn.

Pierwsze oficjalne zebranie stałych członków klubu i nas nowych chętnych do przyłączenia się w szeregi odbyło się w Ognisku Polskim w okresie bardzo dla Polaków pamiętnym. Otóż 02 kwietnia 2005r, na dzień przed spotkaniem zmarł Papież Polak Jan Paweł II. Z okien zawieszano właśnie żałobne szarfy, gdy my zbieraliśmy się w sali lustrzanej pełni dziwnych uczuć. Spotkanie prowadził Komandor YKP Londyn doktor Maciej Gumplowicz. Sala powoli wypełniała się ludźmi w różnym wieku. My jednak czuliśmy się w tym środowisku normalnie. Widzieliśmy wokoło siebie kolegów i koleżanki kochających morze, słońce i wiatr. Zatem po prostu znaleźliśmy się w śród swoich. Należy również dodać, że nasza ponad 10 letnia działalność w Polsce na Dąbrowskich jeziorach odbiła się echem nawet w tym odległym zdawałoby się miejscu. Dawało to nam kredyt zaufania i jeżeli nie

przychylność to zdecydowanie ciekawość, co do nowych pomysłów i przedsięwzięć. Yacht Klub Polski Londyn różnił się zdecydowanie od znanych mi z Polski stowarzyszeń wodniackich. Nie było tu keji, łódek, hangaru! Nie było kampingowych domków i ludzi spieszących po tygodniu pracy do klubu. Tu wszystko wyglądało inaczej bo i życie na emigracji wymusza inne zachowania. Yacht Klub Polski Londyn stanowiła grupa ludzi połączonych wspólną pasją morskiego żeglowania. Celowo podkreślam morskiego, bo dopiero nasze działania doprowadziły do szerszego zainteresowania się pływaniem śródlądowym na małych łódkach odkryto-pokładowych. YKP Londyn realizował ciekawe rejsy po niesamowicie atrakcyjnych nautycznie wodach. Większość kolegów byli to ludzie z dawniejszych okresów emigracji tak zwanej Solidarnościowej lub nawet poprzedniej. Posiadali już ustabilizowaną sytuacje zawodową i najczęściej nie mieli poważniejszych kontaktów z Polską! Emigracja tamtego okresu, to był bilet w jedną stronę, który zamykał jakoby sprawy związane z krajem pochodzenia. To wywarło wpływ na całokształt działań kolegów żeglarzy z londyńskiego klubu. Większość z nich nie mogła po prostu swobodnie jeździć do kraju na urlop z powodów politycznych! Koncentrowali się, więc na organizowaniu rejsów we własnym gronie na wodach gdzie obawa przed czerwoną flotą była minimalna. I proszę się nie śmiać, osobiście poznałem w Londynie człowieka, który blady ze strachu chciał wyskakiwać z jachtu, gdy w szkłach lornetki pojawiła się bandera ZSRR!

Nasza sytuacja była zdecydowanie inna. W dobie Unii Europejskiej swobodne przemieszczanie się pomiędzy Polską a Wielką Brytania nie sprawiało problemów. Powstanie tanich przewoźników lotniczych usprawniło jeszcze te możliwości czyniąc je znośnymi dla portfela. Starsi koledzy patrzyli na nas trochę z niedowierzaniem, gdy opowiadaliśmy o rozwoju portów na Mazurach, o rozbudowie marin nad Bałtykiem i liberalizowaniu przepisów żeglugowych w Polsce. Wielu z nich nie było w kraju od dawna, a w świadomości gościł wiąż PRL-owski krajobraz PTTK-u i rzeczywistość PRG-o wskich gospodarstw. Oczywiście nie chciałbym tu generalizować, że wszyscy starsi koledzy z Londynu, byli tak bardzo nieświadomi zmian i sytuacji w Polsce. Niemniej nasze opowieści i entuzjazm odbierany był troszkę z niedowierzaniem. Posiadali oni ogromne doświadczenie, praktyczną znajomość świata, warunków żeglowania w najodleglejszych rejonach naszego globu. Nieocenioną wiedzę teoretyczną wyniesioną w czasie szkoleń organizowanych przez RYA i inne organizacje światowego żeglarstwa. Niemniej nie znali potencjału, jaki wodniakom oferowała Polska po 1989r. W możliwość spędzenia kapitalnego weekendu pod żaglami, na wodach czystych i atrakcyjnych przyrodniczo w Dąbrowe Górniczej, nie wierzył w pierwszej chwili zdecydowanie nikt!

Właśnie w zmianie tej świadomości i promocji Pojezierza Dąbrowskiego w szeroko rozumianym środowisku polonijnym widzieliśmy miejsce dla siebie. Ogromnym sprzymierzeńcem i nieocenionym pomocnikiem w tych działaniach okazał się Jurek Knabe. Co zostało na zawsze w pamięci władz miasta i żeglarzy z dąbrowskich klubów.

Drugi tor naszych działań miał na celu umożliwienie weekendowego żeglowania gdzieś w Londynie. Na długie rejsy morskie nie mogliśmy sobie pozwolić z kilku przyczyn. Zobowiązania rodzinne wymuszały na nas spędzanie urlopów w Polsce, co automatycznie ograniczało wolny czas możliwy na uczestnictwo w morskich eskapadach YKP Londyn. No i oczywiście pieniądze! Nasza fala emigracji, nazywana emigracją unijną, lub zarobkową nastawiona była raczej na oszczędzanie. To również eliminowało długie i kosztowne rejsy w egzotycznych rejonach świata. Zdecydowanie jednak chcieliśmy żeglować! Dlatego jednocześnie z działaniami promocji żeglarskich terenów Polski, a zwłaszcza Zagłębia Śląsko-Dąbrowskiego, szukaliśmy możliwości stworzenia bazy żeglarskiej dla zainteresowanych tą formą rekreacji w Londynie.

Przez kolejne cztery lata będzie to nasz znak na horyzoncie, do którego oczywiście halsując będziemy zmierzać.

Tomasz. Bezan. Mazur.