|
||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
|
Trzy miesiące po sztormie!
Londyn 30.01.2011.
Gdy 29 października 2010r, z żaglowca szkolnego S/Y Fryderyk Chopin poszło w eter wołanie o pomoc, sprawą żył cały świat. Tamtego dnia sprawdzaliśmy, co chwilę nowe doniesienia, siedząc z nosem przyklejonym do ekranów komputera. Sprawą żyła Polska, jak również cała europejska polonia. Tak świeżo w naszej pamięci była wizyta Chopina w Londynie. Promocyjna akcja Chopin// Polska/ The Course” spowodowała miłość do tego ślicznego żaglowca w sercach setek tysięcy polaków rozsianych po wszystkich zakątkach starego kontynentu. Nagle w radio, TV i Internecie, wołanie o pomoc! S/Y Fryderyk Chopin traci w sztormie oba maszty. Pomimo, że nikomu nic się nie stało, los jednostki jest zagrożony. Walka ze sztormem, szczęśliwe holowanie. Wreszcie bezpieczne schronienie w angielskim porcie Falmouth. Z podziwem patrzyliśmy na bohaterską postawę młodzieży, załogi Szkoły pod Żaglami, która pomimo niebezpiecznej przygody, nie chciała opuścić pokładu. Nie ulegli również panice rodzice, wspierali kapitana i Szkołę pod Żaglami, opowiadając się za dalszym kontynuowaniem idei wychowania na morzu. Kolejną pożywką dla prasy, była skandaliczna decyzja PZU, o nie wypłaceniu odszkodowania wynikającego z polisy ubezpieczeniowej. Decyzja wywołała w środowisku żeglarskim jeszcze większy „sztorm” niż ten, który przeszedł Chopin w Zatoce Biskajskiej. Na popularnych portalach społecznościowych powstawały profile negujące postępowanie ubezpieczyciela np „Nie lubię PZU”. Na całe szczęście każdy sztorm, jako zjawisko gwałtowne o potężnej energii niszczącej, jest tworem krótkotrwałym. Tyczy się to oczywiście w równej mierze „burzy” medialnej. Dziś sprawą żaglowca S/Y Fryderyk Chopin, zajmują się prawnicy, armator, kapitan, załoga i stocznia remontowa. No i oczywiście grono ludzi, którym żaglowiec jest szczególnie bliski.
Dzień dobry Kapitanie.
Dzięki pewnemu szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, dokładnie w trzy miesiące od tamtych wydarzeń, mieliśmy okazję wysłuchać wszystkiego z ust kapitana żaglowca Ziemowita Barańskiego. Z uwagi na konieczność uregulowania pewnych spraw formalno-prawnych, związanych z remontem, kapitan zmuszony był opuścić pokład i polecieć do kraju. Wczoraj, to jest 29.01.2011r, zatrzymał się na noc w Londynie w mieszkaniu Komandora YKP Londyn Jerzego Knabe. Mieszkanie Jurka na Hillside Road, od lat jest centralą dowodzenia życiem żeglarskiej polonii. Wczorajszego wieczora spieszyli tam ci, którym pokład Fryderyka przez kilka wspaniałych chwil rejsu, stanowił dom. Na „pokład” pod rozkazy kapitana zameldowali się. Marek Mogielnicki dawny członek załogi szkieletowej S/Y Fryderyk Chopin, oraz Agnieszka i Tomasz Mazur uczestnicy rejsów Fundacji Międzynarodowa Szkoła pod Żaglami. Gospodarz spotkania Jurek Knabe, serdeczny przyjaciel Ziemowita Barańskiego, zadbał o wspaniałą atmosferę. I tak zaczęły się wspomnienia. Niezwykle miłym zaskoczeniem był dla nas fakt, że pomimo 15stu lat od naszego ostatniego spotkania, kapitan Ziemek ciągle nas pamięta. Okazało się, że dobrze zapisaliśmy się w historii żaglowca, a czas nie zatarł zaangażowania, pracy i chęci. Wspominaliśmy wydarzenia tak odległe, a zdało by się, że wydarzyły się kilka tygodni temu. Zresztą na Fryderyku czas chyba inaczej płynie, bo kapitan nie zmienił się wcale. Po wspomnieniach z dawnych lat poprosiliśmy o przybliżenie nam wydarzeń z dnia 29 października 2010. Pomimo, że znaliśmy te fakty z prasy oraz TV, to jednak opowiadanie najważniejszej wówczas na pokładzie osoby, ma zupełnie inny wymiar. Ponadto my znaliśmy żaglowiec, nazwy lin, smak pracy na rejach. My też przeżyliśmy sztorm na pokładzie Fryderyka Chopina. Dla nas były to prawdziwe Morskie Opowieści.
Nie było wołania S.O.S!!!
Był to kolejny dzień rejsu, zaczął opowiadać kapitan Ziemowit Barański. Jako że była godzina 0730, załoga jadła w mesie śniadanie. Wiatr tężał już od kilkunastu godzin, więc żaglowiec szedł jedynie pod dwoma kliwrami, które wspomagał maleńki latacz. Na masztach rozwinięty był jedynie fokmarsel dolny. Było to standardowe ożaglowanie jednostki w warunkach sztormowych. Na pokładzie jestem ja, wspomina Ziemek, oficer wachtowy, sternik i dwóch obserwatorów. Nagle trzask i bukszpryt łamie się. Złamany bukszpryt ciągnie z ogromną siłą fokmaszt. Kapitan tak ustawia jednostkę, by łamiące się elementy osprzętu, lądowały za burtą, na zawietrznej żaglowca. Tak też się dzieje! Nie ma dramatu, nie ma zagrożenia dla życia załogi, nie ma niebezpieczeństwa zatonięcia. Złamany fokmaszt ląduje za burtą. Zadziałała zasada domina. Jeden uszkodzony element, połączony linami w ogromną sieć napędowej siły żaglowca, pociąga za sobą kolejny. Topsztagi łączące fokmaszt z grotmasztem, nie uległy zerwaniu. Teraz dryfujący za burtą fokmaszt, ciągnie w dół dumnego grota. Potężny grotmaszt nie wytrzymuje naporu i łamie się na wysokości drugiej platformy. W tym miejscu zaczęło być groźnie, wspomina kapitan! Ułamany kawałek grotmasztu nie spadł za burtę. Utrzymywany przez plątaninę lin, zawisł nad pokładem jak Miecz Damoklesa. Ta ogromna stalowa rura, rozhuśtała się na wysokiej fali, bijąc nieubłaganie i rytmicznie w kikuty masztów. Stanowiło to zagrożenie nie lada. Po pierwsze mogło coś uszkodzić i zrzucić na głowy. Po drugie mogło się urwać, przebić pokład i wpaść do maszynowni. Istniało niebezpieczeństwo, że taka spadająca rura, uszkodzi kadłub. Wtedy nie było by już ratunku dla Fryderyka Chopina. W tych dramatycznych chwilach, stała załoga za pomocą lin starała się ograniczyć rozkołys złamanego elementu grotmasztu. Bosman i oficerowie, wdrapali się na złamany grotmaszt i przytwierdzili ten luźno latający, niebezpieczny element. Wraz z zakończeniem tej operacji,oddaliło się wszelkie bezpośrednie zagrożenie dla S/Y Fryderyk Chopin. Z uwagi na fakt, że w wodzie pod jednostką znajdowało się zwoje lin, nie można było uruchomić silnika. Kapitan wezwał stację ratowniczą w Falmouth o ASYSTĘ i holowanie!!! To był mój setny rejs, mówi spokojnie kapitan Ziemowit Barański, w którym miałem tyle szczęścia, co nieszczęścia. Z podziwem patrzymy na siwą postać naszego kapitana. Na lądzie łatwo jest dywagować, co można było zrobić lepiej. My znamy człowieka, jego zaangażowanie w rejsy z młodzieżą i sam żaglowiec. My wiemy, że kapitan powziął słuszną decyzję, uratował jednostkę i nie naraził na szwank nikogo z załogi!!! Działanie i opanowanie godne podziwu.
Gdy ucichły sztormy, ruszyły stocznie.
Nie chcę rozpisywać się tutaj o samym przebiegu holowania i wpłynięcia do Falmouth. Są to rzeczy dobrze udokumentowane na setkach stronic, kart i witryn. Bardziej interesowało nas, co dzieje się obecnie? Jakie są szanse na to, że Fryderyk Chopin wróci niebawem na morskie szlaki? I tu rozjaśniała twarz kapitana Ziemowita Barańskiego. Pomimo niesprawiedliwej decyzji PZU, armator podjął się remontu żaglowca z własnych środków. Nawet, jeżeli będzie to wymagało kredytu bankowego, żaglowiec niebawem otrzyma nowe maszty! Stocznia remontowa w Falmouth, otrzymawszy pierwszą ratę, pracuje pełną parą. Obecnie maszty, ustawione na specjalnie do tego skonstruowanych stojakach, są spawane w całość. Pozostająca na pokładzie załoga stała, przygotowuje gro prac żaglomistrzowskich, by w momencie postawienia masztów, niezwłocznie „uzbroić” Fryderyka. Może to nastąpić nawet na początku marca. Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że sądowe spory z PZU, potrwają zdecydowanie dłużej, ale sensacyjne wiadomości o sprzedaży Fryderyka Chopina, na pływające kasyno gry, należy włożyć między bajki.
Wszystkie ręce na pokład!
Jeszcze nie teraz, ale za kilka tygodni, będziemy potrzebowali waszej pomocy. Z takim apelem zwrócił się do nas kapitan Chopina. Gdy staną maszty, potrzeba będzie kilkunastu ludzi, którzy mają o tym pojęcie, by osprzęt trafił na swoje miejsce. Załoga i bosman, wszystko już opracowała. Reje będą przygotowywane na pokładzie. Obszyte i uzbrojone, wciągane na maszty i mocowane. Ma to zaoszczędzić wiele trudnej pracy na wysokościach. Załoga liczy również na ponowną pomoc kolegów z klubu nurkowego WALEŃ, który już raz dokonywał prac przy odblokowywaniu steru i śruby z resztek lin. Oczywiście nie zawiedziemy!!! Wszyscy wyraziliśmy jedynie żal, że żaglowiec stoi tak daleko od Londynu. Gdybyście stali bliżej, to byście się od nas nie odpędzili, tak żartobliwie skwitowaliśmy słowa kapitana.
Kolejny czas rozstania.
Przy wspomnieniach i opowieściach szybko mija czas. Niestety kapitan Ziemowit Barański, rano wylatuje do kraju by przyspieszyć czynności remontowe. Ze łzą w oku żegnamy się z tym niesamowicie ciepłym człowiekiem, który z pasją i miłością opiekuje się okaleczonym Fryderykiem. Wspomnienia odżywają po latach. W każdym z nas Chopin zamieszkał w sercu na stałe. Mamy nadzieję, że już niedługo, znowu strzeliste, wysmukłe maszty sześciu-rejowego żaglowca szkolnego Fryderyk Chopin, będą rysowały niebo dumnie powiewając Polską Banderą. Postaramy się w tym czynnie pomóc.
Do zobaczenia kapitanie Ziemku. Szczęśliwego lotu. I oczywiście do kolejnego spotkania, tym razem w Falmouth. Zabierzemy robocze ubrania i masę dobrego humoru. Bo starych przyjaciół żaglowca S/Y Fryderyk Chopin nie złamią złamane maszty!
Tomasz. Bezan. Mazur.
PS. Sorki, zapomniałem. NIE LUBIĘ PZU!!!
|
|