Wydarzenia Halsowanie U Bezana Żaglokultura Żaglopodróże Sylwetki
Debiuty Korespondenci Galeria Pogoria Linki Home

 

 

 

Śladami zacierającej się przeszłości.

 

Londyn 11.03.2011.

 

 

 

Kiedy w ubiegłym tygodniu odwiedzałem wystawę Dinghy Show, na Alexandra Palac, zastanawiałem się nad tematem mojego reportażu. Bo można oczywiście iść na łatwiznę i napisać, że wystawa się obyła, że była wielka, i że było Cool! Tyle, że niewiele z tego wynika. Po głębszym zastanowieniu, postanowiłem poszukać na tej największej w Anglii wystawie łódek typu dinghy, jednostek znanych mi z hangarów poczciwej Starej Pogorii. I nie ma tu nic do śmiechu, Drodzy Czytelnicy! Klasy, które w na naszym jeziorze były w przeszłości popularne, tu dalej istnieją i ewoluują. A wszystko zaczynało się w bardzo podobnych okolicznościach!

 

Jeżeli ktoś myśli, że 20-30ści lat temu, ktokolwiek w Anglii kupował gotową żaglówkę do zabawy, to jest w wielkim błędzie. Owszem istniały stocznie, istniał rynek sprzedaży, ale indywidualni użytkownicy swoje jednostki budowali w większości sami!

 

Tegoroczna wystawa Dinghy Show, była okrągłą, 60tą edycją idei zapoczątkowanej przez Andy Rice. Jubileusz stał się okazją do szerszego przeglądu problematyki „małego żeglowania”, jak lubię po polsku określać sektor dinghy sailing. Otóż obrazy i fotografie, które przeglądałem niewiele różniły się od moich wspomnień z Polski. Jakieś hangarowo-warsztatowe pomieszczenia. Rozgrzebana łódka na koziołkach. I ludzie z pasją w oczach, którzy poświęcają czas na realizację swoich marzeń. Na starych, czarno-białych zdjęciach z Official 2011 Show Guide widać drewniane kadety, OK.- Dinghy i inne nie obce nam przecież konstrukcje.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Obok starych fotografii a na wystawowych stoiskach, stoją supernowoczesne, OK.-eje, Optymisty, Finny, 470-siątki

 

 

Naszą uwagę przyciąga stoisko promujące ultranowoczesnego Horneta. Trzeba się dobrze wpatrzyć, by spostrzec podobieństwo, do drewnianego pra, pra przodka tej klasy, który wciąż dogorywa w Klubie KSW Fregata na Pogorii I. Wdajemy się w ciekawą dyskusję z dwoma sympatycznymi właścicielami małej stoczni. Dzięki temu dowiadujemy się, jaką drogę przeszła ta klasa. Kiedy zlikwidowano charakterystyczną ławkę do balastowania, kiedy zmieniono kadłuby na plastyk, a drewno masztów na aluminium. Okazuje się, że wytwórnia Hornetów, utrzymuje kontakt ze Stowarzyszeniem Klasy Hornet w Polsce, na Wybrzeżu.

 

 

I komu to wszystko przeszkadzało?! Zastanawiam się, dlaczego takiej inicjatywy nie było w naszym kraju? Dlaczego nie ocalono istniejących klas? Czemu jedyny, Cadet jakiego pamiętam, to mocno leciwe „pudełko” z klubu LOK Zefir? Odpowiedź na to pytanie niestety istnieje! Powodem zniszczenia i zaprzepaszczenia całego pokoleniowego dorobku, była idea własności niczyjej. Łódki, o których mowa, były w klubach nad jeziorem Pogoria, własnością społeczną. Co stanowi synonim sformułowania, że były niczyje. Wraz z upadkiem systemu „wspólnej własności”, sprzęt ten systematycznie niszczono, okradano i likwidowano. W efekcie zostało go tak mało, że nie opłacało się inwestować w te „wymarłe klasy”. Po co bowiem kupować nowego, sportowego Finna, kiedy ścigać się nie ma z kim? I tak dopełnił się los tego, co kiedyś „nieźle żarło”!

Jedynie Omega, oparła się tym zapędom. W pierwszej kolejności, jest to zasługa szkoleniowców. Poczciwa Omega, przez dziesięciolecia stanowiła podstawową łódkę kursów żeglarskich. Z tego też powodu kluby wyskrobywały jakieś środki, by połatać i pomalować te funduszorodne jednostki. Potem z kolei z inicjatywy kilku wizjonerów ze wspomnianej już Fregaty, reaktywowano regaty klasowe Omegi, na Pogorii I. Okazało się to strzałem w dziesiątkę i obecnie Omega, przeżywa swoisty renesans.

 

Bardzo chciałbym w tym materiale, pokazać stare fotografie dumy i chwały, żeglarskich czasów na Starej Pogorii. Przecież muszą gdzieś istnieć zdjęcia z dawnych regat? Przecież wiąż jeszcze żyją ludzie, którzy to pamiętają? Wysłałem w tej sprawie kilka maili i z nadzieją oczekuję odpowiedzi. Było by kapitalnie pokazać szerokiej publice, że opowiadania o wyścigu kilkudziesięciu Cadetów to nie portowa fantastyka. Niestety działając z oddalenia, nie jest łatwo osiągnąć sukces. Przekonałem się o tym wielokrotnie. Najłatwiej jest, bowiem samemu zainteresować się tematem, znaleźć, wykonać fotki, skany, napisać i opublikować. Innym łatwiej jest raczej otworzyć kolejną puszkę piwa i z żalem patrzeć, że wszystko przemija.

 

I właśnie ta mentalność powoduje, że na wystawie w Alexsandra Palace w Londynie oglądałem lśniące łódki, wykonane w najwyższej technologii. Natomiast w hangarach na Pogorii, smętnie pochowane i nikomu nie potrzebne, rozpadające się wraki. I gdyby nie Omega byłby już tylko wstyd.

 

Tomasz. Bezan. Mazur.

 

stat4u