-------------------- ----------------------------------

 

 

„Miasto sprośnych weekendów”

Zobaczyć, poznać, zwiedzić!

 

 

 

 

 

 

 

 

Zimowo – wiosenne plażowanie w Brighton.

 

Za oknem wiosna i w kalendarzu wiosna a jutro zmieniamy czas na letni. Wiosna pełną parą wchodzi do londyńskich parków i przydomowych ogródków. U nas za oknem szare wiewiórki obgryzają młodziutkie pączki zieleniejące na krzewach a gołębie zalecają się do siebie i noszą w dziobkach gałązki na gniazdo. W takiej to wiosennej aurze budzimy się od kilku dni w Londynie a przy tym temperatura cały czas powyżej 15 stopni i Bezan zaczyna coś mruczeć o krótkich spodenkach. A jeszcze niedawno …

W przedostatni dzień lutego wybraliśmy się na plaże do Brighton! Nie nie, to nie pomyłka. Całkiem celowo i z dokładnym planowaniem wybraliśmy się na plażę i żeby było mało postanowiliśmy się zamoczyć w morskiej wodzie.

 

 

Pomysł był troszkę szalony a że nie wiedzieliśmy jaka pogoda będzie to przygotowaliśmy dużo kanapek, lunchbox i ogromny termos gorącej herbaty. Sprawdziliśmy też gdzie jest kino w Brighton najbliżej plaży – to tak na wypadek deszczu, sztormu, burzy i mroźnego wiatru – w końcu lutego może być różnie. Ale wzięliśmy też kocyki piknikowe i wczesnym rankiem pojechaliśmy na najpopularniejszą wśród londyńczyków plażę. Szkoda tylko że londyńczycy mają więcej rozsądku niż my i przyjeżdżają tu latem a nie w końcu lutego.

 

Jakaż była nasza satysfakcja kiedy mieliśmy całą plaże dla siebie. Musieliśmy się podzielić naszą plażą jedynie z kilkoma spacerowiczami z pieskami ale tłumów nie było.

Rano panowała wszędzie mgła i z opalania nici ale jak już się przyjechało nad morze to trzeba przywitać się z Neptunem i podlać mu co nieco za pomyślność na nowy sezon. Potem przeszliśmy plaże do połowy pokonując z trudem kamienie usuwające się spod naszych stóp. Tak dotarliśmy do falochronu i tu postanowiliśmy urządzić sobie piknik. Długie plażowanie i drugie śniadanie a przy tym kubek gorącej herbaty i oczywiście piękny widok na zamglony kanał La Manche. Urocze!

Potem mijaliśmy plaże naturystów – dziwnie opustoszałą, ha ha! Bezan wprawdzie miał pomysł żeby zatrzymać się tu na chwilę ale udało mi się go przekonać że niewygodnie na kamieniach leżeć bo zimne. Trudno było go przekonać na szczęście dla nas i tych nielicznych spacerowiczów – udało mi się go odwieść od plażowania na plaży naturystów ale Bóbr Dąbrowiak bardzo zainteresował się tym miejscem. Może taką plażę nad Pogorią zorganizować?

Potem dotarliśmy do shopping centre i tu poszperaliśmy po opustoszałych sklepach z pamiątkami. Sprawdziliśmy też połączenia z Newhaven gdzie mamy się zamiar wybrać przy bardziej sprzyjającej porze roku i podreptaliśmy z powrotem w kierunku plaży. Pogoda się troszkę poprawiła i przyszła już pora na większą przekąskę.

 

Kolejny piknik tym razem na ławce przedłużył się i tak przy kubeczku herbaty i buteleczce whisky odpoczywaliśmy przed kolejnym pieszym etapem wycieczki.

 

Pogoda się poprawiła, przez chmury zaczęło przebijać się słoneczko a na plaży zaczęły pojawiać się dzieciaki z rodzicami i jacyś turyści. Nikt jednak się nie kąpał? No to widać my musimy in pokazać jak to zrobić i w tym duchu udaliśmy się nad sam brzeg plaży. Usadziliśmy się, Bezan wyją z plecaka ręcznik czym wprawił w osłupienie przechodzącą dziewczynę i zaczęliśmy się rozbierać. Co do kąpania to zanim doszliśmy do właściwego kąpania postanowiliśmy zrobić test temperatury wody. Ponieważ test wypadł niekorzystnie dla wody nasze lutowe kąpanie skończyło się tylko na mokrych stopach i spodniach. Kiedy włożyłam stopy do wody przeszył mnie dziwny prąd a w stopy wbiło się milion chyba szpileczek. Bezan próbował uciekać przed nadchodzącą falą ale nie zdążył i fala zamoczyła mu spodnie aż po sam tyłek. Ups! Ale muszę powiedzieć że nic tak nie poprawia krążenia jak spacer po zimnej wodzie. Po chwili nasze stopy prawie płonęły!

 

Przyjemnie mijał nam czas ale nieubłaganie zbliżał się do pory naszego powrotu do Londynu. Poszliśmy powolutku do sanitariatów ale mijając budkę z lodami nie mogliśmy się oprzeć tej słodkiej przyjemność. A że słoneczko się rozochociło i zaczęło całkiem ładnie przyświecać to i decyzja co do lodów była łatwiejsza.

Teraz to już tylko zostało nam powolutku zmierzać w stronę autobusu. Tu wewnątrz było naprawdę ciepło a my po tak silnych wrażeniach z całego dnia zapadliśmy w tym ciepełku w głęboki sen i obudziliśmy się dopiero kiedy autobus wjechał na londyńskie drogi i z trudem przeciskał się po zatłoczonych dzielnicach pogrążonego już w mroku miasta.

Do Brighton jeszcze pojedziemy choć liczymy na lepsze warunki do kąpieli!

Z żęglarskim pozdrowieniem,

Agnieszka Bramreja Mazur

Londyn, 20.03.2012