|
||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
|
Na jabłka do Sir Winstona Churchilla. Londyn 03.01.2014.
Każdy ma, lub też dąży żeby mieć na świecie swój dom. Miejsce stanowiącą ostoje bezpieczeństwa i spokoju. Ten skrawek ziemi pod dachem, gdzie można cieszyć się życiem w chwilach radości i sukcesów, lecz i można schować się pochłonięty żalem, żałobą, czy porażką. Nie ma chyba miejsca na ziemi, które wpisywałoby się bardziej w taką definicję domu, jak pewna posiadłość w Kent. Samo Kent, jest niezwykle urokliwie określane, jako kwieciste ogrody Anglii. Odwiedzaliśmy tą krainę wielokrotnie, bo nie zna Anglii, kto nosa poza Londyn nie wychyli. Lecz w ten mglisty, grudniowy dzień, jechaliśmy w specjalne miejsce. Szlaki naszej zimowej wycieczki, zaprowadzić nas miały do Chartwell, rezydencji i domu Sir Winstona Churchilla. Postać tego człowieka, jest doskonale znana wszystkim. Jego szczególna rola w okresie II Wojny Światowej, na stałe wpisała Churchilla w sprawy Polski i Polaków. Ten dwukrotny Premier Wielkiej Brytanii, polityk i znakomity mówca, często przedstawiany jest, jako osoba winna wszelkich nieszczęść, jakie nas po wojnie spotkały. W moim odczuciu są to w niczym nieuzasadnione oskarżenia, wynikające jedynie z naszego zamiłowania do zrzucania winy za swoje porażki na innych. Sir Winston Churchill był Premierem Wielkiej Brytanii, wybrany i opłacany przez brytyjskie społeczeństwo! I temu właśnie podporządkowywał wszelkie działania swoje i swojego gabinetu. Podkreślić należy, że robił, to genialnie! Za pomyślność naszego kraju, odpowiadać powinni nasi politycy i przywódcy wojskowi. To, że robili to w sposób nieudolny i nieskuteczny, nie może być markowane postawą Churchilla. Która tak szczerze powiedziawszy, była Polakom jak najbardziej przychylna i wyrozumiała. To jednak temat na całkowicie inny, bardzo szeroki analityczny materiał. Dziś 11 grudnia udajemy się w miejsce, gdzie mniej było Churchilla polityka, a więcej malarza, pisarza, historyka, rzeźbiarza, a wreszcie i ku zaskoczeniu nas samych, murarza!? Sir Winston Churchill kupił posiadłość w Chartwell w roku 1922. Urzekł go krajobraz miejsca, jak również duże możliwości przebudowy i modernizacji, tej rozległej posiadłości. Za 50 akrów ziemi wraz z domem, zapłacił 5000 funtów. Miejsce to miało się stać świadkiem sukcesów i porażek Brytyjczyka Wszechczasów, jak określono Winstona Churchilla w plebiscycie roku 2002. Do śmierci mieszkał w tym domu wraz ze swoją żoną Clementine z domu Hozier. Tu wychowywały się jego córki i syn. Churchill namalował około 570 obrazów, których sporą kolekcję można oglądać właśnie w Chartwell. Wiele znajduje się w rękach prywatnych osiągając na aukcjach ceny miliona dolarów! Jako pisarz nagrodzony został prestiżową Nagrodą Nobla! Wykonał dwie rzeźby, a jego studio artystyczne mieści się właśnie tu, w Chartwell. Wyczytawszy wszelkie te informacje w przewodnikach, postanowiłem namówić naszą stał załogę na odwiedzenie tego miejsca. Zresztą Jurka, czy Agnieszki namawiać zbyt długo nie trzeba było! Zbiórka u Jurka rano i wyjazd. Te jednodniowe wycieczki poza Londyn, mamy już doskonale opracowane. Każdy z nas wie, co ma przygotować i za co odpowiada. Tu już nie trzeba niczego nikomu wyjaśniać i dogrywać. Jako dodatkowe ułatwienie zainwestowaliśmy w GPS marki Garmin, który mieliśmy właśnie wypróbować w warunkach terenowych. Za oknami mgła, wilgoć i mżawka!!! Przed wyruszeniem wertujemy prognozy pogody. Ma się poprawić, ale wygląda to wszystko niezbyt zachęcająco. Po krótkiej rozmowie już u Jurka Knabe w domu, podejmujemy decyzję, że jedziemy. Zatem, do samochodu i a-hoy przygodo! Posiadłość Cartwell, to około godzina jazdy z Londynu w kierunku południowym. W czasie przekraczania Tamizy, mgła była tak gęsta, że poważnie zastanawialiśmy się nad powrotem. Ale co tam!!! Będzie dobrze! Jurek twierdził, a twierdzenie się sprawdziło, że wszystko to się zaraz rozwieje. GPS spisywał się wyśmienicie, nawet sceptyczny do elektroniki Bezan, musiał to przyznać. Po wyjechaniu na autostradę pojawiło się słoneczko i kapitalnie czyste, błękitne niebo. Na naszych twarzach pojawił się uśmiech, raźniej potoczyły się rozmowy, a droga umykała pod kołami auta. Około godziny 11 byliśmy już na miejscu. Rezydencją Sir Winstona Churchilla opiekuje się obecnie organizacja National Trust. Zwiedzanie odbywa się za wykupieniem biletów. My zaopatrzeni jesteśmy w spory pakiet zniżek, jakie Agnieszka wyszukała w internecie. Niejednokrotnie takie specjalne oferty, czy okresowe promocje, czyniły nasze wyjazdy znacznie tańszymi. Warto, zatem spędzić trochę czasu i poszperać. Przy zakupie biletu zaopatrujemy się w mapkę. Konwersacja z przemiłą panią z obsługi wnosi kilka dodatkowych informacji. Chartwell jest słynne z prześlicznej urody czarnych łabędzi, oczka w głowie i prawdziwej miłości Sir Winstona Churchilla. Ciekawy byłem, czy dalej podziwiać można te majestatyczne ptaki na wodach jeziorka posiadłości Chartwell? Ależ oczywiście! Są i mają się kapitalnie, należy jedynie uważać, bo czasami potrafią ostro pogonić wścibskiego turystę. Zatem nasze pierwsze kroki kierujemy nad jezioro! Słowa tego nie potrafią oddać!!! Przez wschodzącą nad na wpół zmarzniętym jeziorem mgłą, wznosiło się przepiękne słońce. Szron ciągle pokrywał trawy na skraju ogołoconego z liści majestatycznego lasu. Wiekowe dęby, otoczone spadłymi liśćmi poruszały wyniośle gałązkami na wietrze. Z mgły powoli wyłaniała się para prześlicznych ptaków!!! Widok zaparł w nas dech! Przez chwilę staliśmy jak zaczarowani, podziwiając magię miejsca, w którym czas się zatrzymał. Brakowało jedynie zapachu cygar marki Romeo Y Julieta No 2 i smaku Johnnie Walkera z czerwoną etykietą, ulubionych używek Sir Winstona Churchilla. Wraz z Jurkiem siedząc na ławeczce, napawaliśmy się pięknem miejsca. Agnieszka biegała z aparatem by uchwycić jak najwięcej z tej mistycznej atmosfery. Łabędzie jakże inne od tych, które znamy z Pogorii I, podpłynęły do nas domagając się solidnej porcji pokruszonej bułki. Jeśli była to ich opłata za pozowanie do zdjęć, to słusznie się należała. Efekty widać w obiektywie Agnieszki i Jurka. Spacerowaliśmy w tym kapitalnym klimacie, podziwiając coraz to nowe miejsca posiadłości Chartwell. Zaglądaliśmy do estetycznego i pokaźnego rozmiarowo ogrodu warzywnego. Tu też znajduje się murowana ściana, którą własnoręcznie postawił Sir Winston Churchill, dumny ze swoich murarskich umiejętności. W studiu artystycznym, poznaliśmy stanowiska pracy malarza, a jednocześnie Premiera Wielkiej Brytanii. Tu podziwialiśmy również część ze zgromadzonych tam prac. Znajduje się tam również mała ekspozycja darów, jakie Winston Churchill otrzymał od gości odwiedzających go w Chartwell. Jest tam również i polski akcent. Niestety przepisy obowiązujące w tym miejscu, uniemożliwiły utrwalenie fotograficzne znaleziska. Sad pełen jest kapitalnych drzew owocowych. Zimowe jabłka, aż prosiły się o skosztowanie. Zatem z jabłkiem od Sir Churchilla w dłoni podziwialiśmy kapitalny krajobraz urokliwego Hrabstwa Kent. Czas mijał powoli. Anglia po raz kolejny ukazywała nam swój inny, lepszy i piękniejszy obraz. Przechodziliśmy przez Różany Ogród Lady Churchill, wyobrażając sobie jak zachwycająco może wyglądać w lecie i wiosną. Jednakże ta zimowa wycieczka dawał zupełnie inny poziom odczuwania tego miejsca. Grudniowy dzień, nawet tak kapitalny jak właśnie opisywany, jest niestety krótki. Około godziny 15stej słoneczko straciło swoją moc, chyląc się nieuchronnie ku wieczorowi. Czas wracać do Londynu, do pracy i normalnych życiowych obowiązków. Niemniej taki kilkugodzinny pobyt w u pięknym Kent, potrafi świetnie zregenerować siły witalne. Samo Chartwell nastroiło nas bardzo pozytywną energią, tak potrzebną w angielskie długie, ponure i ciemne zimowe wieczory. Zadowoleni siadamy do samochodu. Znowu wyścig z mgłą i przeciskanie się przez uliczne korki Londynu. To jednak, co zostało w naszych sercach i na kości pamięci aparatu fotograficznego, długo przewodzić będzie na myśl zimową wycieczkę na jabłka do Sir Winstona Churchilla. Tomasz. Bezan. Mazur. PS. Na fotografiach widoczne jest kilka bardzo charakterystycznych dla Hrabstwa Kent budowli. Okrągłe obiekty z kamienia z bardzo niecodziennym okrągłym dachem, zakończone drewnianym obrotowym wywietrznikiem. Widoczne w praktycznie całym Kent, stanowią osobliwą wizytówkę okolicy. Są to dawne, tradycyjne suszarnie chmielu. Obecnie większość z nich zaadaptowano, jako domy mieszkalne. Warto zwrócić uwagę na to zjawisko architektury użytkowej Anglii. <<< więcej zdjęć w Galerii >>>
|
|