-------------------- ----------------------------------

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

The Historic Dockyard Chatham.

Londyn 01.06.2011.

 

 

 

Można by sądzić, że po wizycie w historycznych dokach słynnej bazy Royal Navy w Portsmouth, nic już zaskoczyć nas nie może. By obalić ten mit, zapraszamy do wizyty w porcie i stoczni Chacham. To, co zobaczyliśmy w tym miejscu, rzuciło nas na kolana!!!

 

Jestem przekonany, że Historic Dockyard w Chatham, to miejsce nie znane w szerokich kręgach polskich miłośników morskich historii. Bardzo możliwe, że jako pierwsi opisujemy to miejsce. Dlatego postanowiłem zrobić, to dokładnie i wnikliwie, bo jest to obiekt warty najwyższego uznania i bezwzględnego zwiedzenia.

Na pomysł odwiedzenia tego miejsca wpadłem, już dość dawno. Podsunął mi go dość mocno wyeksploatowany Przewodnik Pascala, niezawodny towarzysz naszych podróży. Wprawdzie sam opis miejscowości w przewodniku nie jest zbyt zachęcający. Nauczyłem się jednak wychwytywać pewne ważne wskazówki jakoby poza wierszami. Historyczna stocznia z czasów Henryka VIII, atomowy okręt podwodny, fort z okresu wojen Napoleońskich i dwa zamki! Czy takie miejsce może ziać nudą? Nasza wczorajsza wycieczka udowodniła, że nie zawiódł nas nasz turystyczny nos.

 

Miasteczko Chatham, położone nad rzeką Medway, stanowi naturalny i doskonale osłonięty port. Ponadto jego lokalizacja w bliskości Londynu, stanowiła niesłychaną zaletę, którą dostrzeżono już w epoce panowania Tudorów. Król Henryk VIII w roku 1623 rozkazał budować pierwsze doki zakładając w Chatham stocznie. Błotniste tereny rzeki Medway, oferowały miejsca, w których łatwo można było realizować budowę wielkiej wojennej floty Anglii. W ówczesnych czasach, stępkę nowego okrętu układano właśnie w owych błotach. Z czasem Chatham bardzo się rozbudowało. We wczesnej epoce wiktoriańskiej stanowiło, już największą bazę zaopatrzeniową niezwyciężonej Royal Navy. Budynki, hale, warsztaty i doki, które dziś stanowią podstawę The Historic Dockyard Chatham, pochodzą w większości z tamtego okresu.

 

 

Dojście do muzeum od dworca zajmuje około 20minut dość intensywnego marszu. Dla zmotoryzowanych zorganizowany, jest przed główną bramą ogromny bezpłatny parking. Bilet wstępu kosztuje 15 funtów od osoby i jest ważny przez rok od chwili zakupu!!! Jest to niesłychanie ważne, bo jak się okazało nie ma możliwości by w czasie jednej, nawet całodniowej, wizyty zwiedzić wszystkie obiekty i ekspozycje, jakie oferuje Historic Dockyard w Chatham. Limitowane jest jedynie wejście do Victorian Ropery, czyli warsztatu powroźniczego, gdzie wyznaczony jest czas zwiedzania z przewodnikiem. Bez limitu, lecz w zorganizowanej grupie zwiedza się również atomowy okręt podwodny HMS Ocelot. Inne atrakcje i kolejność zwiedzania pozostawiono dla wyboru odwiedzających muzeum turystów.

 

 

 

Nasz pierwsze kroki kierujemy do imponujących rozmiarów hali stoczniowych, gdzie z oddali widać przykuwającą wzrok kolekcję łodzi ratowniczych. Okazuje się, że ta ogromna hala, którą wielkością porównać mogę jedynie z halą supermarketu Makro w Sosnowcu, lecz wysoka na trzy piętra zbudowana jest z drewna!!! To arcydzieło sztuki ciesielskiej! Z zapartym tchem obserwowałem doskonałe połączenia drewnianych bali, zastrzały i klamry. Jedynie fotografie są w stanie oddać ogrom pracy i kunszt ówczesnych budowniczych. W hali zaś zgromadzono kilka przebogatych kolekcji.

 

Na wstępie udostępniono do zwiedzania pojazdy wojskowe wykorzystywane przez Korpus Saperów Królewskich. Można tu zobaczyć specjalne pojazdy torujące desant na plażach, kolekcję ciekawych mostów pontonowych, ciężarówki transportowe, z różnych okresów oraz ciężki sprzęt budowlany.

 

 

 

Z pewnością kolekcja ta stanowi jedynie namiastkę tego, co zobaczyć można w Royal Ingeneering Museum, które z pewnością również kiedyś odwiedzimy.

 

Dalej przechodzimy do warsztatów ślusarskich i mechanicznych. Zgromadzono w tej części wyposażenie stoczni, jakie używano jeszcze w latach 80-siątych przy budowie statków. Z łezką w oku oglądaliśmy szlifierki, tokarnie, młoty i piły znane nam ze szkolnych warsztatów. Wszechobecny zapach towotu i smarów dopełnia atmosferę i czyni specyficzny nastrój.

 

 

Dopełnieniem całości są dźwigi, suwnice, parowe bojlery, wagoniki, wózki i lokomotywy transportowe. Czyli wszystko to, co jest niezbędne do funkcjonowania dużych warsztatów produkcyjno-naprawczych.

 

Kolejna ekspozycja, zawiera kolekcje łodzi ratowniczych /Historic Lifeboat Collection/. Jest to pieczołowicie skonstruowana wystawa zawierająca 16scie oryginalnych łodzi ratowniczych z różnych epok. Jako że wymaga ona specjalnego opisu, dziś jedynie sygnalizujemy istnienie, a wyczerpujący materiał z dokładnymi opisami zamieścimy w przyszłości.

 

 

Po zwiedzeniu ekspozycji zgromadzonych pod dachem, udajemy się doków gdzie udostępnione są turystą trzy bardzo ciekawe okręty.

 

 

Jako pierwszy zacumowany jest w mokrym doku HMS Gannet. To fregata z kombinowanym napędem żaglowo parowym. Okręt pochodzi z 1878r. Brał udział w wojnach Napoleońskich. W przyszłości opiszę go dokładniej wzorem opisów HMS Warrior i Victory. Znajduje się na nim bardzo ciekawie zrekonstruowane uzbrojenie artyleryjskie odpowiadające zmianą technicznym epoki. Na jednym pokładzie mamy karabiny maszynowe, armaty ładowane odprzodkowo i nowoczesne wtedy działa z zamkiem tylnym.

 

Suchy dok zajmuje ogromna atomowa łódź podwodna HMS Ocelot.

 

 

Z uwagi na ciasne przejścia wewnątrz okrętu, zwiedzanie odbywa się z przewodnikiem. My zostawiliśmy sobie ten obiekt na kolejną wizytę w Chatham, albowiem mieliśmy na godziną 15,30ści wyznaczone wejście do warsztatów Victorian Ropery. Nie było, więc możliwości by pogodzić te dwie dość długo trwające wycieczki.

 

 

W trzecim z kolej, mokrym doku zacumowany jest niszczyciel z 1944r HMS Cavalier. Do zwiedzania udostępnione jest większość pomieszczeń okrętu. Po stromych drabinkach wspinamy się na mostek, by potem również stromymi schodami dojść do pomieszczeń kuchni, umywalni i sypialni. O okręcie tym wiem stosunkowo najmniej. Do służby oddany w ostatnim roku wojny był później wielokrotnie przebudowywany i przezbrajany. Karierę zakończył w 1972r, ale więcej na jego temat będę mógł napisać dopiero po przeczytaniu zgromadzonych materiałów. Nastąpi to oczywiście niebawem.

 

Ciekawostką jest, że dokładnie w tym samym doku, w którym dziś cumuje HMS Cavalier, w dniu 23 sierpnia 1759 roku położono stępkę legendarnego HMS Victory! Budowę ukończono 7-go maja 1765r. Następnie w latach 1800 do 1803 dokonano w stoczni Chatham przebudowy Victory. To tu 30 lipca 1803 roku rozpoczęła się nieśmiertelna sława HMS Victory jako flagowego okrętu Admirała Nelsona. O wydarzeniach tych mówi wmurowana tablica pamiątkowa, którą naprawdę warto poczytać. Na pobliskim skwerze zasadzono dąb, drzewko upamiętnia 200setną rocznicę śmierci angielskiego bohatera narodowego, Lorda Admirała Nelsona.

 

Zaraz obok niszczyciela Cavalier, zgromadzono kolekcję artylerii przeciwlotniczej, z okresu II Wojny Światowej. UWAGA!!! W pobliskim budynku wyświetlany jest unikatowy film obrazujący działania faszystowskiej tajnej broni odwetowej, pocisków rakietowych V-1! Film ukazuje również obronę przed tymi ultra nowoczesnymi wtedy rakietami. Niezwykle interesujący, polecam serdecznie wszystkim miłośnikom historii II Wojny.

 

 

Po drodze do warsztatów powroźniczych mijamy śmigłowiec rozpoznawczy Royal Navy. Po lewej stronie znajduje się Play Area, czyli miejsce przeznaczone dla naszych milusińskich. W specjalnych kojcach pełnych kulek, na placach zabaw usytuowanych w sąsiedztwie starych parowozów, dzieci mogą dać upust swojej energii.

 

 

Redaktorowi naczelnemu się udzieliła beztroska atmosfera, więc postanowił wrócić do lat dziecinnych, z pasją ujeżdżając malutki parowozik. Efekty widoczne na zdjęciach.

 

 

Niekwestionowanym gwoździem programu zwiedzania The Historic Dockyard Chatham nie są jednak zgromadzone tam statki. Prawdziwym hitem jest warsztat powroźniczy w epoki królowej Victorii /The Victorian Ropery/! Mieści się on w najdłuższym budynku w europie, długim na pół kilometra! Słowo daje, że do momentu zobaczenia ogromu tej budowli, nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Wrażenie zapiera dech w piersiach. Co najciekawsze warsztat dalej działa, dalej produkuje liny okrętowe w niezmieniony od stuleci sposób.

 

 

W poczekalni gromadzi się nas spora grupa. Wejście do warsztatów wykonanych z czerwonej cegły, wygląda dziwnie znajomo. Wszędzie zapach smoły, oleju maszynowego i towotu. Przewodnicy w czasie zwiedzania tej wystawy ubierają się w stroje z epoki. Nasza przewodniczka w sukni, zabiera nas na niezwykle interesującą wycieczkę w czasie, której bardzo pogłębiłem wiedzę na temat budowy okrętów.

 

Już na wstępie dowiadujemy się, że w Anglii istniało pięć zakładów powroźniczych produkujących liny okrętowe. Każdy można było rozpoznać po kolorze rdzenia liny. Te z Chatham oplatano na żółtym rdzeniu. Ta wiadomość jest bardzo ważna dla morskich archeologów. Okazuje się, że liny do Victory, również wykonano w tym warsztacie, a było tego niebagatelne 31mil długości!!!

Do kręcenia lin używano różnych materiałów. Najpopularniejsze były liny konopne, bardzo mocne, ale nie odporne na proces butwienia. Liny te zabezpieczono smołą lub dziegciem, sprowadzanym z Rosi i oczywiście z Polski. Wykonywano również liny z włókien bananowca. Bardzo trwałe i odporne na gnicie. W zbiorach muzeum, jest lina która przeleżała pod wodą kilka setek lat, a nie widać na niej śladu zbutwienia. Szczególnym materiałem do produkcji lin były włókna kokosowe. Liny takie pływały na powierzchni wody. Dlatego z tego właśnie materiału często wykonywano listwy odbojowe na szalupach ratunkowych. Gruba lina kokosowa nie tylko zabezpieczała drewno przed uderzeniami, lecz również utrzymywała na powierzchni zlaną wodą, czy uszkodzoną łódź.

 

Następnie wchodzimy do pomieszczenia, gdzie zgromadzono stary, drewniany sprzęt do kręcenia lin. Są to specjalne krosna i kołowrotki, całość wygląda bardzo skomplikowanie. Nie można się oprzeć wrażeniu, że to się zaraz splącze i rezultatem będzie jakiś kołtun, a nie porządna lina. Wszystko okazuje się dziecinnie proste, w dosłownym słowa znaczeniu. Przewodniczka wybiera, z naszej grupy kilkoro dzieci, wyznacza stanowiska przy krosnach i kołowrotkach, objaśnia i wydaje polecenia. Na naszych oczach z niteczek konopi splata się bardzo przyzwoita lina. Trwa to chwilkę, a pięć metrów liny gotowe! Za symboliczny datek otrzymujemy kawałek ręcznie splecionej na naszych oczach liny z warsztatów Victorian Ropery!!! Tu kończy się asysta przewodnika. Dalej można już samodzielnie zwiedzać przeogromne warsztaty, z potężnymi kołowrotkami. My zwiedzamy, a w hali warsztatowej pracują ludzie. Tam ciągle odbywa się produkcja lin, pomimo że maszyny zbudowane przez Henryka Maudlaya pochodzą z 1811r! Warsztat jest tak długi, że pracownicy poruszają się wzdłuż na rowerach. To w końcu pół kilometra, całe 500 metrów długości.

Kilka razy obchodzimy całość, ciekawie zaglądając w każdy kąt. Niezwykłe doświadczenie, szczególnie dla żeglarzy i miłośników morskiej historii. Jeszcze tylko odwiedzamy mały, lecz piękny ogród na tyłach Commissioner`s House i zbliża się godzina 18sta. Czas kończyć zwiedzanie, a tyle jeszcze do zobaczenia!!! To nic, Portsmouth eksploatowaliśmy przez kilka sezonów, więc i Chatham odwiedzimy z pewnością kilka razy. Oczy wyobraźni rozpalają stare kuźnie, w których robiono kotwice i łańcuchy. Czeka na nas wnętrze tajemniczo wyglądającego HMS Ocelot i wiele innych sekretów muzeum. Bilet ważny jest rok, niebawem kolejny raz siądziemy do pociągu na stacji Victoria w Londynie, by udać się do pełnego morskich pamiątek Chatham.

 

Zatem do następnego razu.

 

Tomasz. Bezan. Mazur.

Powrót >>>