Wydarzenia Halsowanie U Bezana Żaglokultura Żaglopodróże Sylwetki
Debiuty Korespondenci Galeria Pogoria Linki Home

 

 

 

„Uczmy się kochać ludzi”
„Tak szybko odchodzą”

Od bardzo dawna, właściwie od momentu podjęcia decyzji o organizacji Polsko – Polonijnych regat w Dąbrowie Górniczej na jeziorze Pogoria I, redakcja portalu internetowego Pogoria.org postanowiła ufundować własną nagrodę. Dlatego, że to uczestnictwo w żeglarskim życiu jeziora Pogoria I, ukształtowało nasze żeglarskie charaktery. Dzięki wiedzy kolegów z Klubu Sportów Wodnych „Hutnik” i dobrej żeglarskiej praktyce, jaką tam otrzymaliśmy, dzisiaj możemy spokojnie i bez wstydu zawijać do każdego portu świata. Do członkostwa w KSW „Hutnik”, wciągnął nas ówczesny bosman klubu, Włodzimierz Gerhard. Pamiętam dzień w którym wręczył mnie i Darkowi Kozłowi, deklaracje klubowe, a słowami „ nie chrzań mi tu głupot masz wypełnij i zostajesz w klubie!” zachęcił do wpisania się. Nie wiem jak potoczyłyby się nasze żeglarskie losy, gdy by nie Włodek. Przez te wszystkie lata osiągnęliśmy sporo, ale początek był w KSW „Hutnik” za sprawą Włodzimierza Gerharda. To właśnie, dlatego chcemy uczcić jego pamięć.
O przybliżenie sylwetki Włodzimierza Gerharda, poprosiliśmy jego rodzinę, córkę Magdę oraz synów Radosława i Klaudiusza. Poniżej chcielibyśmy przedstawić piękny list i inne pamiątki, jaki właśnie otrzymaliśmy.

Z podziękowaniem dla rodziny Włodka Gerharda, a zarazem naszych serdecznych przyjaciół.

Redakcja Pogoria.org

Londyn 30,08.2008,



Cześć Tomku.

Ciężko jest pisać o własnym ojcu, tym bardziej, że jak się okazuje każdy pamięta go inaczej, a wiele informacji, które mogłyby okazać się ważne, w dokumentach nie figurują, a samego zainteresowanego nie można już spytać.


Włodzimierz Gerhard urodził się w 1940 r w Ząbkowicach. Rodzina pochodziła z Czech, ale matka urodziła się już w Ząbkowicach.
Po ukończeniu podstawówki rozpoczął naukę w szkole marynarki śródlądowej we Wrocławiu, której jednak nie skończył – podobno wyrzucono go z niej, ale za co tego już nikt nie pamięta.

Po tym epizodzie dostał powołanie do wojska. Początkowo służył w Krakowie w stacji namierzania rakietowego skąd przeniesiono go do Bytomia, gdzie zakończył służbę. Dwa tygodnie potem wstąpił do Milicji Obywatelskiej. Skończył podoficerską szkołę MO w Słupsku w 1964r, a w 1971r liceum ogólnokształcące w Mysłowicach. Co ciekawe oceny bardzo dobre miał z historii, nauki o społeczeństwie i geografii, natomiast z matematyki i fizyki tylko dostateczne.
Miał także bardzo wiele opuszczonych godzin, być może dlatego, że już wtedy pochłonęły go inne pasje – żeglarstwo i budowanie łódek. Pierwszą zbudował w wieku 17 lat z dwóch kajaków. Budowa rozpoczęła się w garażu, co okazało się o tyle niefortunne, że w celu wydostania łódki należało garaż rozebrać.
Następny był „Delfin”, jacht typu kecz, który zbudował wraz z kolegami – podobno z pociętych podkładów kolejowych. Silnikiem tego jachtu był silnik starego, przedwojennego mercedesa, który stał gdzieś w szopie w Ząbkowicach. Ojciec potem mówił, że niepotrzebnie go rozebrali, bo po sprzedaży byłyby pieniądze na dwa takie jachty.

Potem był sześciometrowy S/Y „Orion” – slup.
Wreszcie w 1974r przystąpił do budowy swojej największej łódki – „Rawiklama”. To był jacht klasy „Chart II” o długości 9 metrów. Budował go do 1984r w „ Hutniku” – tam też został zwodowany. Oryginalna nazwa to skrót imion wszystkich jego dzieci: RAdka, WIrginii, KLAudiusza i Magdy. Na Dąbrowskim jeziorze Pogoria I, S/Y „ Rawiklam” pływał do 1990r. Potem ojciec go sprzedał i podobno do dzisiaj pływa po Morzu Śródziemnym.
Ostatnią łódką, która zbudował był S/Y „Altair” – jacht kabinowy typu mikro. To była już nowoczesna, jak na początek lat 90, łódka, wykonana z laminatu, a nie jak poprzednie z drewna.

To były łodzie, które ojciec zbudował „ od podstaw”, ale wspomnieć należy, że remontował i wykańczał wiele innych – od s/y „Teliga” po „Kamila”.
Właśnie przy s/y „Teliga” wspomnieć należy o rejsach i członkostwie w klubie. Patent żeglarza ojciec zdobył w 1962r w Klubie Morskim w Dąbrowie Górniczej. W 1972r zdobył stopień sternika jachtowego w KSW „Hutnik”. W tym roku zapisał się też do klubu, którego członkiem pozostał do śmierci. W 1977r uzyskał stopień jachtowego sternika morskiego. Chciał też zdobyć stopień kapitana, ale nic z tego nie wyszło, bo na jednym z rejsów miał ostre starcie z kapitanem poprzedniej załogi zaokrętowanej na s/y „Teliga”- poszło o wygląd jachtu. Ojciec po przybyciu do portu zobaczył brudną, odrapaną i obwieszoną oponami łódź, wściekł się i wyzwał kapitana od najgorszych. Ten kapitan, jak się później okazało, był egzaminatorem w komisji, przed którą ojciec miał zdawać.
Na s/y „Teliga” odbył większość rejsów morskich po Bałtyku, Morzu Północnym i Morzu Śródziemnym początkowo jako załogant, a potem jako III i I oficer. Na morzu pływał także na s/y „Barbórka” i s/y „Karaka”. Po sprzedaży s/y „Teliga” na początku lat 90 pływał po jeziorach Mazurskich na „Altairze” z rodziną.
W KSW „Hutnik” ojciec pełnił funkcję bosmana i komandora do spraw obiektów i sprzętu. Jaszcze jedna dziedziną, w której ojciec się realizował były szkolenia. Przywiązywał ogromną wagę do nauki podstaw żeglarstwa i jak tylko KSW „Hutnik” organizował kursy na żeglarza był jednym z prowadzących zajęcia – głównie z budowy jachtu i prac bosmańskich. Wykłady u niego były konkretne i treściwe. Na kursantów specjalnie nie krzyczał, ale jak go ktoś zdenerwował, to tracił cierpliwość.

Takim go właśnie pamiętam – serdecznym i konkretnym człowiekiem, który jednocześnie był „ w gorącej wodzie kąpany”, na czym najczęściej tracił niż zyskiwał. Wodzirej wszystkich imprez, zawsze pod koniec śpiewał „Ukrainę” albo „ Morze”. Miał rewelacyjną pamięć - mógł bez notatek podawać wymiary najmniejszej śrubki na budowanej przez siebie łodzi. Jak się wściekł to potrafił wyzwać od najgorszych, ale po 5 minutach mu przechodziło i szedł razem z wyzwanym na piwo albo na kieliszek jakiegoś mocniejszego trunku. Człowiek z tysiącem pomysłów na minutę, u którego od pomysłu do realizacji mijała tylko chwila – jednocześnie jak już coś rozpoczął zawsze doprowadzał to do końca.
Pracował, bawił się i żył „ pełną gębą”.

Radosław Gerhard

Będzin 29.08.2008.